tag:blogger.com,1999:blog-85359450219228705842024-03-20T21:59:16.728+01:00Muzyka i RecenzjeDoctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.comBlogger25125tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-52971518830350247342017-09-29T19:36:00.005+02:002017-09-30T14:56:33.893+02:00The Sound - Jeopardy (1980)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8YFvRPyOz3H2cN1tbtvjQVHL4lmUETUkZRbFnLwmTu3Qx_isX7y50LWTupf5D6vThndof4tbgqvXWDg48YsyJMYXJn7NLP8ssbNaOkXOn10bTBVNLfT2hNw8OGwQdJIhcV15gaRXQRZkX/s1600/the-sound-jeopardy-front.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1534" data-original-width="1600" height="191" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8YFvRPyOz3H2cN1tbtvjQVHL4lmUETUkZRbFnLwmTu3Qx_isX7y50LWTupf5D6vThndof4tbgqvXWDg48YsyJMYXJn7NLP8ssbNaOkXOn10bTBVNLfT2hNw8OGwQdJIhcV15gaRXQRZkX/s200/the-sound-jeopardy-front.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Dostawali świetne noty od krytyków, ale nigdy nie odnieśli sukcesu komercyjnego. Stworzyli własne, charakterystyczne brzmienie, ale wciąż byli porównywani do Joy Division, Magazine czy Echo and the Bunnymen. Ich utalentowany frontman, Adrian Borland, mógł zrobić błyskotliwą karierę, lecz zamiast tego zmagał się z chorobą psychiczną i ostatecznie odebrał sobie życie rzucając się pod pociąg.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mowa o The Sound - wyjątkowo pechowym brytyjskim zespole post-punkowym. Swój potencjał grupa udowodniła już na pierwszym albumie, <i>Jeopardy</i>, wydanym w 1980 roku. Debiuty nie zawsze się udają, ale w przypadku The Sound wyszło naprawdę dobrze. Album nie jest co prawda w żaden sposób rewolucyjny, lecz wciąż stanowi dobry przykład post-punkowego grania i brzmi świetnie nawet po latach. Na <i>Jeopardy</i> jest wszystko, czego potrzeba: surowe, chłodne brzmienie, wyeksponowana linia soczystego basu, intrygujące gitary, przekonujące wokale, a nawet urocza, prosta okładka. Przyjemnie się tego słucha, więc przykry jest fakt, że The Sound nie zdobyli zainteresowania, na które zasługiwali ani nie zgromadzili wokół siebie grona oddanych fanów, czym mogło się pochwalić wiele innych zespołów z kręgu post-punka.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zazwyczaj słuchając zapomnianych płyt można łatwo się domyślić, dlaczego zostały one zapomniane, ale w przypadku <i>Jeopardy</i> pozostaje to niejasne. Nie jest to muzyka wybitna - ale wciąż dobra i bardzo przyjemna. Można tutaj znaleść kilka wyróżniających się kawałków, chociażby otwierające album klaustrofobiczne<i> I Can't Escape Myself,</i> energiczne <i>Heartland</i>, agresywne <i>Missiles</i> czy przepełnione niepokojem <i>Hour Of Need</i>. </div>
<div style="text-align: justify;">
Szczerze zachęcam do przesłuchania <i>Jeopardy,</i> bo jest to jeden z najfajniejszych post-punkowych albumów, a post-punk był jedną z najlepszych rzeczy, jakie wydarzyły się w muzyce lat 80.</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-70959934580570783992017-07-06T19:07:00.000+02:002017-09-30T14:57:15.707+02:00Leonard Cohen - Songs Of Love And Hate (1971)<div style="text-align: justify;">
<a href="https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/51E09kW9dJL.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="Podobny obraz" border="0" class="irc_mi" height="200" src="https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/51E09kW9dJL.jpg" style="margin-top: 0px;" width="200" /></a> Odczuwanie smutku stanowi pewnego rodzaju tabu. Wymaga się od nas, żebyśmy zawsze byli szczęśliwi i zadowoleni, pełni życia i entuzjazmu. Tymczasem smutek jest uczuciem w pewnym stopniu wstydliwym - czymś, co staramy się zdusić w sobie i ukryć przed innymi ludźmi ze strachu, iż ukazuje on naszą słabość. Społeczne przyzwolenie na dzielenie się smutkiem mają artyści, lecz wyrażanie tego uczucia w prosty, bezpretensjonalny sposób nie jest wcale łatwe. Prawdziwym mistrzem szczerej introspekcji był Leonard Cohen.</div>
<div style="text-align: justify;">
Cohen nigdy nie cenzurował bólu ani smutku. W jego piosenkach najważniejsze są teksty - zawsze szczere, mądre i poruszające. Jednym z najlepszych i najważniejszych albumów Cohena jest <i>Songs Of Love And Hate,</i> wydane w 1971 roku. Muzyk nagrywał ten album w trudnym dla siebie okresie, co spowodowało, że płyta ta ma atmosferę gęstszą niż jakiekolwiek inne jego nagrania. Zgodnie z tytułem Cohen porusza tematykę miłości i nienawiści, lecz także frustracji, rozczarowania, tęsknoty... Zazwyczaj staramy się nie dopuszczać do siebie takich uczuć i może właśnie dlatego słuchanie tego albumu jest tak intensywnym przeżyciem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Aranżacje są proste - przez większość czasu jest to tylko gitara i charakterystyczny głos poety. Na płycie znajdują się popularne utwory Cohena, takie jak <i>Famous Blue Raincoat</i> czy <i>Avalanche</i>, a także moje ulubione - <i>Last Year's Man</i> i <i>Joan Of Arc.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie lubię wychwalać płyt, ale <i>Songs Of Love And Hate </i>w pełni zasługuje na pochwały - to naprawdę piękny album.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 8.5</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-75848748465215926332016-07-16T20:34:00.000+02:002017-09-21T18:34:36.251+02:00Pink Floyd - The Piper At The Gates Of Dawn (1967)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEp4omBMhmuJhpx2uFE6ugmngj7EJwo7AvbbLTxPfjNspLv_h7jUWbQlqOfA2hvZWUhuv0n73UdKTF60apgB7ts_zAp33etHYWqNWCQQziIl6wu40pRcgt_EYxcSGl3ax9mhn69wJ1QNkx/s1600/piper.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEp4omBMhmuJhpx2uFE6ugmngj7EJwo7AvbbLTxPfjNspLv_h7jUWbQlqOfA2hvZWUhuv0n73UdKTF60apgB7ts_zAp33etHYWqNWCQQziIl6wu40pRcgt_EYxcSGl3ax9mhn69wJ1QNkx/s200/piper.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy ktoś wspomina o Pink Floyd, w mojej wyobraźni ukazuje się obraz grupy z jej klasycznego okresu. Na tę wizję składają się różne elementy. Wielki okrągły ekran górujący nad spowitą w dymie i kolorach scenie. Charakterystyczne brzmienie organów Wrighta i gitary hawajskiej Gilmoura. Legendarne albumy - <i>Dark Side Of The Moon</i>, <i>Wish You Were Here</i>, <i>Animals</i> - oraz ich równie legendarne okładki. Pełne gorzkich refleksji teksty Rogera Watersa i latające świnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jednak w czasach początków działalności Pink Floyd, zespół miał zupełnie inny wizerunek. Było to dawno, dawno temu, kiedy liderem grupy nie był jeszcze cyniczny czarnoksiężnik Waters, lecz niesforny chochlik Barrett. Zamiast rozważać kwestie społeczne i filozoficzne tak jak jego następca, Barrett odkrywał przed słuchaczami baśniową krainę dzieciństwa.</div>
<div style="text-align: justify;">
Syd Barrett nie był wybitnie uzdolnionym muzykiem, lecz dzięki niezwykłej wyobraźni, charyzmie i talentowi do pisania chwytliwych, choć dosyć niepokojących piosenek, udało mu się uczynić z debiutującego Pink Floyd jeden z najciekawszych zespołów brytyjskiej psychodelii. Pierwszy album Floydów, <i>The Piper At The Gates Of Dawn</i>, brzmi dziś może nieco przestarzale, lecz wciąż stanowi dowód niesamowitej kreatywności zespołu w tamtym okresie. Floydzi przemierzają przestrzeń kosmiczną, cytują starożytną chińską księgę I-Ching, krzyczą, wydają dziwne odgłosy i przyglądają się strachom na wróble. Ta infantylna muzyka ma w sobie mnóstwo uroku.</div>
<div style="text-align: justify;">
Chyba wszyscy miłośnicy muzyki rockowej wiedzą, że historia Syda Barretta nie miała szczęśliwego finału. Muzyk, który sprawił, że zespół wybił się ponad przeciętność, zapłacił za sukces artystyczny ogromną cenę, jaką było uzależnienie od narkotyków i załamanie nerwowe. Solowe albumy Barretta nie były już tak udane jak jego nagrania z Pink Floyd. Syd porzucił karierę muzyczną i wrócił do rodzinnego miasta, Cambridge. W późniejszych latach, pozostali członkowie Pink Floyd poświęcili Barrettowi wiele kompozycji, zapewne zdając sobie sprawę, że bez niego historia zespołu potoczyłaby się zupełnie inaczej. Debiutancki album, <i>The Piper At The Gates Of Dawn</i>, stanowi przede wszystkim świadectwo niezwykłej wyobraźni tego intrygującego artysty.</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-42180790166850578002016-05-04T14:43:00.000+02:002017-09-21T18:34:16.138+02:00Pink Floyd - The Wall (1979)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgneFkujgFbT5ggOEU6X9UQqTFE4s-aU6GXAEFPrwSGM2Qq7dB_rXfMvOHT5E6d-6hROqz3f0W6gs0lnu7TSibjV378TFFJabU2Eq_tgXJCmAUjZKhpizdkRhJgpyKlumIiZk7zj63mBmE/s1600/pink-floyd-the-wall-1979.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgneFkujgFbT5ggOEU6X9UQqTFE4s-aU6GXAEFPrwSGM2Qq7dB_rXfMvOHT5E6d-6hROqz3f0W6gs0lnu7TSibjV378TFFJabU2Eq_tgXJCmAUjZKhpizdkRhJgpyKlumIiZk7zj63mBmE/s200/pink-floyd-the-wall-1979.png" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Dwudziestego sierpnia 2013 roku, Roger Waters, były basista i dyktator Pink Floyd, w towarzystwie wiernego pomocnika Floydów gitarzysty Snowy'ego White'a (znanego też z kiczowatego przeboju "<i>Bird Of Paradise</i>"), swojego syna Harry'ego (znanego z wypowiedzianej w wieku 5 lat ambitnej kwestii "Look Mummy, there's an aeroplane up in the sky!") i jeszcze paru kolesi, zagrał <i>The Wall </i>na Stadionie Narodowym w Warszawie. Fakt, iż album ten miał być z założenia protestem przeciwko koncertom stadionowym sprawia, że uśmiecham się nieco sardonicznie. W każdym razie, przyszło sporo ludzi, średnia wieku na oko 50 plus. Koncert zaczął się z opóźnieniem, po czym płytę odegrano poprawnie, aczkolwiek bez przekonania. Chociaż nie był to zły występ, miałam nadzieję na coś więcej.</div>
<div style="text-align: justify;">
Floydzi już od dawna nie są moim ulubionym zespołem i rzadko kiedy słucham <i>The Wall</i>, lecz wciąż mam do tej płyty duży sentyment. Mój pierwszy kontakt z tym albumem i opartym na tej samej historii filmem Alana Parkera wywarł na mnie istotne wrażenie i skłonił do zainteresowania się trochę inną muzyką. Można powiedzieć, że dzięki <i>Ścianie</i> znalazłam nowe hobby, bo dalej rozwijało się to już automatycznie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Pod względem muzycznym nie ma na <i>The Wall</i> zbyt wielu szaleństw (chociaż oczywiście można znaleźć kilka bardzo ładnych melodii - na przykład <i>Nobody Home</i> czy <i>Is There Anybody Out There</i>), ponieważ Waters skupił się głównie na warstwie tekstowej, a pozostałym członkom zespołu nie pozwalał psuć swojej wizji. Powstał album kontrowersyjny, do dziś wywołujący skrajne reakcje. Z jednej strony była to ostatnia naprawdę wielka płyta Floydów, z drugiej - twór straszliwie pretensjonalny.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na<i> The Wall</i> Roger opowiada o samotności, poczuciu rozczarowania i zagubienia. Mówi o tym, jak ciężko dorastać bez ojca, za to z nadopiekuńczą matką. Czuje się przytłoczony tłumiącą indywidualność edukacją, przeżywa bolesny upadek ideałów. Najbardziej rani go zdrada i odejście żony, którą kochał, choć nie potrafił tego właściwie okazać. W<i> One Of My Turns</i> stwierdza, że '<i>z dnia na dzień miłość szarzeje niczym skóra umierającego człowieka</i>', co stanowi jeden z najbardziej wzruszających momentów na płycie. Próbuje podsumować swoje życie, by dojść do wniosku, że nie ma w nim nic wartościowego. Receptą na cierpienie miała okazać się władza i okrucieństwo, lecz ostatecznie bohater zdał sobie sprawę, że sam ponosi odpowiedzialność za spotykające go nieszczęścia, ponieważ zapatrzenie w siebie i skrajny egoizm doprowadziły go do niewrażliwości na uczucia innych. <i>Mur </i>zostaje zburzony - lecz szybko powstanie nowy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ta raczej przygnębiająca historia z pewnością wywiera duże wrażenie na słuchaczach, ale zawikłanie fabuły sprawia, że na albumie niewiele miejsca pozostaje na muzykę czy choćby ślad improwizacji. Być może wyszłoby lepiej, gdyby <i>The Wall </i>miało formę sztuki teatralnej? Nie wiem. To album bardzo poruszający, lecz trudny do klasyfikacji. Z pewnością wcześniejszych płyt Floydów słucha się lepiej. <i>The Wall </i>to klasyka i chociażby dlatego warto się z tym albumem zapoznać, ponieważ mimo licznych niedociągnięć jest to całkiem ciekawy materiał.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-56057371626079084652016-03-03T19:18:00.002+01:002017-09-30T16:28:58.318+02:00Joy Division - Closer (1980)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKSrlND5ENQkujfKiXmL5kwYIeExaVlCogWmBcCYNJEm09roMqAur0WIP2U1kS1Kc_4YLo_6bJsy-Q20R8L61WkANMzQu9wDhBKIDuw56kvfjeW5FbzpnGSUQYKbJU5Oi3hcEBam8sAOox/s1600/closer.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="198" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKSrlND5ENQkujfKiXmL5kwYIeExaVlCogWmBcCYNJEm09roMqAur0WIP2U1kS1Kc_4YLo_6bJsy-Q20R8L61WkANMzQu9wDhBKIDuw56kvfjeW5FbzpnGSUQYKbJU5Oi3hcEBam8sAOox/s200/closer.png" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Prosta, elegancka okładka: czarno-biała fotografia przedstawiająca grobowiec rodziny Appiani na jasnym tle. Muzyka na <i>Closer</i> wywiera podobne wrażenie - urzeka minimalizmem, niecodziennym pięknem i fascynującą, choć niebywale mroczną atmosferą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Closer</i> to druga i zarazem ostatnia płyta Joy Division. Dojrzalsza i bardziej dopracowana od swojej poprzedniczki - debiutanckiego krążka<i> Unknown Pleasures</i>. To album o charakterystycznym, przejmująco lodowatym brzmieniu i prostych aranżacjach, opartych na transowych, powtarzalnych motywach sekcji rytmicznej. Skrajny minimalizm w przypadku Joy Division jest jednak zdecydowanie zaletą. Żaden z muzyków nie posiadał wybitnych umiejętności technicznych, lecz artyści jako spadkobiercy punkowej tradycji wcale do wirtuozerii nie dążyli.</div>
<div style="text-align: justify;">
Trudno pisać o <i>Closer</i> bez nawiązania do postaci Iana Curtisa. Wokalista grupy popełnił samobójstwo 18. maja 1980 roku, na krótko przed wydaniem <i>Closer </i>i planowaną trasą koncertową po Stanach Zjednoczonych. Na płycie zawarte są emocje, które towarzyszyły Ianowi w ostatnim okresie życia. Teksty, w dramatyczny sposób ukazujące niepokój duszy artysty oraz jego depresyjne spojrzenie na świat i ludzi, wraz z surową oprawą muzyczną tworzą album niezwykle piękny, choć trudny w odbiorze ze względu na emocjonalny ciężar, jaki wywiera na słuchaczu kontakt z przerażającym cierpieniem Iana Curtisa. Nie jest to muzyka "przyjemna", lecz z pewnością fascynująca.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Closer </i>to jeden z niewielu albumów, które mogę czystym sumieniem nazwać arcydziełem. To płyta, która odmieniła oblicze muzyki, stanowiła inspirację dla niezliczonych zespołów z kręgu post-punka czy rocka gotyckiego. Przede wszystkim jest to jednak świadectwo cierpienia młodego, wrażliwego człowieka, który pogrążył się w depresji i nie potrafił poradzić sobie z własnym życiem i samotnością. W <i>Heart And Soul</i> Ian skromnie przyznaje: "I exist on the best terms I can.". Najbardziej wzruszającym momentem na płycie jest według mnie ostatni utwór - <i>Decades</i>. Zdecydowanie polecam wszystkim Czytelnikom zapoznanie się z ostatnim albumem grupy z Manchesteru, który swoją drogą musi być raczej przygnębiającym miastem, skoro pochodzi stamtąd także inna grupa ponuraków - Van der Graaf Generator. <i>Closer</i> oferuje słuchaczowi niecodzienne doświadczenie i wyjątkowe piękno.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 9.5</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-23482251837477555602016-01-09T17:19:00.000+01:002017-09-21T18:33:38.499+02:00David Bowie - Blackstar (2016)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9BO05o31P_EX1Jk1BV6t8Es5F_jzcENnN5a_jPum_xz642M2BbBcbaSWcGtp8OriJNgF9Mq_nxUWHDbsJpPe3hnueTuXWSNh7xcFv0FWfXNsBnS1NwHZYOWoQUP3tgjjM8VuAU3H19TMT/s1600/blackstar.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9BO05o31P_EX1Jk1BV6t8Es5F_jzcENnN5a_jPum_xz642M2BbBcbaSWcGtp8OriJNgF9Mq_nxUWHDbsJpPe3hnueTuXWSNh7xcFv0FWfXNsBnS1NwHZYOWoQUP3tgjjM8VuAU3H19TMT/s200/blackstar.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
David Bowie, artysta-kameleon i jeden z najbardziej oryginalnych muzyków pop, świętował wczoraj swoje 69. urodziny wydaniem nowej płyty. Jego poprzedni album i powrót po dłuższej przerwie w działalności muzycznej, <i>The Next Day</i>, stanowił przyjemny zbiór piosenek, lecz <i>Blackstar</i> to coś innego. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że nowy krążek Bowiego będzie tylko czymś "do zaakceptowania", czyli albumem w zasadzie dobrym, ale nie zostającym w pamięci na dłużej. Pozytywnie się zaskoczyłam - <i>Blackstar </i>robi naprawdę duże wrażenie. </div>
<div style="text-align: justify;">
Na <i>Blackstar</i> można usłyszeć muzykę o niezwykle świeżym brzmieniu, jak na Bowiego dosyć odważną. Artysta eksperymentuje trochę z elektroniką, pojawiają się także intrygujące partie saksofonu. Albumu słucha się naprawdę świetnie. Moim zdaniem jest to jedna z najciekawszych płyt w całej karierze Davida Bowiego. Zapewne będzie to też jedno z najważniejszych wydawnictw tego roku - a przecież to dopiero początek stycznia! Bowie pokazuje prawdziwą klasę, udowadnia, że wciąż potrafi zaskakiwać.</div>
<div style="text-align: justify;">
Osobiście bardzo rzadko czekam na premiery płytowe, ponieważ większość współcześnie wydawanych albumów rozczarowuje. David Bowie to jednak muzyk na poziomie - a jego nowego albumu po prostu trzeba posłuchać. <i>Blackstar</i> powinien się spodobać wszystkim fanom talentu brytyjskiego wokalisty.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7.5</div>
<br />
<br />
<br />Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-80718301688778487702015-12-31T14:50:00.001+01:002015-12-31T14:52:23.118+01:00Podsumowanie?<div style="text-align: justify;">
Ostatni dzień roku to z pewnością czas sprzyjający wszelkiego rodzaju podsumowaniom. Na wielu blogach muzycznych pojawiają się teraz rankingi płyt wydanych w 2015 i tym podobne sprawy. Osobiście przyznaję, że spędziłam ten rok głównie przeszukując starocie, najchętniej z lat 60. i 70. Muszę powiedzieć, że pod względem muzycznym był to dla mnie wyjątkowo udany czas. Przekonałam się w końcu do jazzu, co pozwoliło mi zachwycać się chociażby elektrycznym Milesem. Zakochałam się w muzyce Dead Can Dance czy Joy Division - a <i>Within The Realm Of A Dying Sun</i> i <i>Closer</i> znalazły sobie miejsce pośród moich absolutnie ulubionych płyt. Chętnie słuchałam też Tima Buckleya czy Leonarda Cohena. Duże wrażenie zrobił na mnie Portishead. No i tak, była jeszcze Magma...</div>
<div style="text-align: justify;">
Szczerze mówiąc, nie mogę sobie wyobrazić jakim cudem mogłam większości z tych płyt nie znać jeszcze przed rokiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wszystkim moim Czytelnikom życzę szczęścia i zdrowia w nadchodzącym roku - a przede wszystkim mnóstwa wspaniałych muzycznych odkryć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhftCVmv_czTfITWcOKyaa0hc_puu70uKfxWifQVHGWfM1d64R1dUFb0vQfCzmNnA1ZxLKRdreIPokb1lVgyyaSvpEK_F8oqLmavdBF5_akyKL3PeIQbxM0e_JVl2i7pomsDP0vd7MxIuUi/s1600/1115112.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhftCVmv_czTfITWcOKyaa0hc_puu70uKfxWifQVHGWfM1d64R1dUFb0vQfCzmNnA1ZxLKRdreIPokb1lVgyyaSvpEK_F8oqLmavdBF5_akyKL3PeIQbxM0e_JVl2i7pomsDP0vd7MxIuUi/s1600/1115112.jpg" /></a></div>
<br />Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-90415716323000195002015-10-30T19:40:00.000+01:002017-09-30T15:00:37.526+02:00Bill Evans & Jim Hall - Undercurrent (1962)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3m6lVvAtas2MkO6K4AvvcQWxeyXcMcjBP972PimIhATLVAh0-qlM8lN13B2ISzePqN9_ZpjCvAQ3Ywv98HjJjQIBpI_NyEA1VqVKU1llV5FbhuqRGQCSAD96slRSsFiaBwXVflqtZV71P/s1600/Undercurrent.jpeg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3m6lVvAtas2MkO6K4AvvcQWxeyXcMcjBP972PimIhATLVAh0-qlM8lN13B2ISzePqN9_ZpjCvAQ3Ywv98HjJjQIBpI_NyEA1VqVKU1llV5FbhuqRGQCSAD96slRSsFiaBwXVflqtZV71P/s200/Undercurrent.jpeg" width="198" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Od długiego czasu na blogu nie działo się nic ciekawego. Przepraszam wszystkich Czytelników. Nauka sprawia, że nie mogę aktualnie poświęcać pisaniu o muzyce tak dużo czasu, jak bym chciała. O <i>Undercurrent</i> jednak muszę napisać, chociaż nie jest to album podobny do żadnego z tych, które wcześniej recenzowałam.</div>
<div style="text-align: justify;">
Od pewnego czasu na poważnie zainteresowałam się jazzem. Decydujący wpływ na nowy kierunek moich muzycznych poszukiwań miał właśnie album niezwykle utalentowanego pianisty Billa Evansa i gitarzysty Jima Halla. Płytę usłyszałam w zasadzie przez przypadek. Podobała mi się gra Evansa na słynnym <i>Kind Of Blue</i> Milesa Davisa, więc miałam ochotę posłuchać innych nagrań z udziałem tego muzyka. Moją uwagę zwrócił <i>Undercurrent</i>, częściowo ze względu na intrygującą okładkę. Płyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie już od pierwszego przesłuchania. Muzyka urzekła mnie minimalistycznym charakterem, niezwykłą delikatnością i subtelnością. To naprawdę piękny album o magicznej atmosferze. W grze muzyków można usłyszeć niecodzienną wrażliwość, na pierwszym planie jest zdecydowanie Evans, który w swoim podejściu do instrumentu łączy dbałość o sprawność techniczną i swobodę improwizacji. <i>Undercurrent</i> to album, który słuchany podczas ponurych jesiennych wieczorów pozwala oderwać się od codziennej rutyny. Zdecydowanie polecam wszystkim zainteresowanym.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 9</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-13221243730214031982015-09-04T19:13:00.003+02:002017-09-21T18:32:14.746+02:00King Crimson - The ConstruKction Of Light (2000)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEx5pnGo9B3n6gXzEkpDLQAcz0rCxl6_E18v_6hX8Rh8_PVitVBj0c_oq6CgWi78sicRYr_lnVvHIObuw9Qh6922Fw1BPFzvGo64SJ0QrpHeLZlFN8wMuPMDPavLhkmX0Yrk4lla2xnLmk/s1600/construkction.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEx5pnGo9B3n6gXzEkpDLQAcz0rCxl6_E18v_6hX8Rh8_PVitVBj0c_oq6CgWi78sicRYr_lnVvHIObuw9Qh6922Fw1BPFzvGo64SJ0QrpHeLZlFN8wMuPMDPavLhkmX0Yrk4lla2xnLmk/s200/construkction.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
W zasadzie wszystkie recenzje nagrań King Crimson, jakie dotychczas zdarzyło mi się napisać, mają pozytywną wymowę. Tym razem będzie inaczej. <i>The ConstruKction Of Light</i> jest według mnie najsłabszym albumem studyjnym Karmazynowego Króla. Bez względu na moją osobistą sympatię dla tego zespołu, uważam, że to kiepski krążek.</div>
<div style="text-align: justify;">
Robert Fripp powiedział kiedyś, że wydany w 1970 roku album King Crimson <i>Lizard</i> jest "niesłuchalny". Nie zgadzam się, ale szanuję opinię Mistrza. Jeśli jednak miałabym wytypować "niesłuchalną" płytę tego zespołu, bez wahania wybrałabym potworka z 2000 roku, czyli właśnie<i> The ConstruKction Of Light.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
Oczywiście, można tej płyty posłuchać bez większych szkód dla zdrowia, lecz raczej nie obędzie się bez zgrzytania zębów. Z bólem serca muszę przyznać, że muzyka zawarta na <i>The ConstruKction Of Light</i> jest po prostu brzydka i nudna. Już po samych tytułach można się domyślić, że nie ma na tym albumie niczego odkrywczego. Kolejny raz mamy tutaj pastwienie się nad<i> Larks' Tongues In Aspic</i>. Pojawia się też profanacja <i>Fracture</i>... </div>
<div style="text-align: justify;">
W odbiorze płyty nie pomaga też bezsensowne silenie się muzyków na nowoczesność. Ogólnie, album sprawia wrażenie, jakby Fripp właśnie przechodził kryzys wieku średniego. Zdolności techniczne panów z King Crimson niewiele pomagają, ponieważ ich grze brakuje subtelności. Może byłoby inaczej, gdyby dołączyli do nich Bill Bruford i Tony Levin?</div>
<div style="text-align: justify;">
Stanowczo NIE polecam tej płyty. <i>The ConstruKction Of Light</i> nie jest albumem godnym Karmazynowego Króla. Zmęczenie materiału? Być może. W każdym razie, jako Wasz przyjaciel Doctor Sardonicus, uważam, że temu albumowi brakuje ducha King Crimson. Jeśli nie boicie się zmarnowania swego czasu, posłuchajcie i sami zadecydujcie, co sądzić o tej płycie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: right;">
Ocena: 5.5</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-20825974234484151652015-07-11T18:35:00.000+02:002017-09-21T18:31:52.099+02:00Yes - Fragile (1971)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQly7OUwX_FHLzfBUFSh2DPHDr0TGIMnc70B-fyr4P2QBrIf5h0ZdNdMsPMexw53fb2fMzHcidc_X4EkGWnfGgXMbMlxO4vIwEtolpOYPFEndK_UBRXPeKZYnqS_12n4xnX8vJS17jxQF3/s1600/yes_fragile.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQly7OUwX_FHLzfBUFSh2DPHDr0TGIMnc70B-fyr4P2QBrIf5h0ZdNdMsPMexw53fb2fMzHcidc_X4EkGWnfGgXMbMlxO4vIwEtolpOYPFEndK_UBRXPeKZYnqS_12n4xnX8vJS17jxQF3/s200/yes_fragile.jpg" width="200" /></a></div>
Kilka dni temu zmarł Chris Squire, basista Yes. Muzyk przegrał walkę z białaczką. Przypuszczam, że ta smutna wiadomość skłoniła wielu słuchaczy do ponownego sięgnięcia po nagrania legendarnej grupy.<br />
<div style="text-align: justify;">
Nigdy nie byłam fanką Yes. Przeszkadza mi pretensjonalność i infantylność tej muzyki, potężna dawka kiczu także mocno drażni. Zespołowi naprawdę sporo można zarzucić, ale... no tak, niektórych płyt Yes mimo wszystko fajnie się słucha. Byle tylko nie za często.<br />
Moim ulubionym albumem Yes jest<i> Fragile</i> z 1971 roku, czyli pierwsze nagranie z Panem, Na Którego Mam Alergię (myślę oczywiście o Ricku Wakemanie...). Na tej płycie gra klasyczny skład Yes: Jon Anderson - wokal, Steve Howe - gitara, Chris Squire - gitara basowa, Bill Bruford - perkusja oraz Rick Wakeman - klawisze. Żadnemu z tych muzyków nie można odmówić umiejętności technicznych (niektórym brakuje za to dobrego smaku, ale nieważne).</div>
<div style="text-align: justify;">
Wymyślony przez Billa Bruforda tytuł płyty - <i>Fragile</i>, czyli <i>Kruchy</i> - miał się odnosić do przeczuwanej przez perkusistę nietrwałości tego składu. Zresztą nazwa kolejnego albumu, <i>Close To The Edge</i> - <i>Blisko Krawędzi</i> - także mówi o wizji przyszłego rozpadu grupy. <i>Fragile</i> jest pierwszą płytą zespołu z okładką zaprojektowaną przez Rogera Deana, chociaż nie pojawia się na niej jeszcze słynne logo Yes.</div>
<div style="text-align: justify;">
Album rozpoczyna się od prawdziwego hitu - <i>Roundabout</i>. Drugi utwór, <i>Cans and Brahms</i>, czyli fragment czwartej symfonii Brahmsa w aranżacji Ricka Wakemana, zawsze przewijam. Następnie pojawia się <i>We Have Heaven </i>Andersona i znakomita kompozycja <i>South Side Of The Sky</i>. Bardzo lubię ten utwór. <i>Five Per Cent For Nothing</i> Bruforda, to tylko pomysłowy przerywnik, po którym następuje <i>Long Distance Runaround</i>. <i>The Fish (Schindleria Praematurus)</i> to utwór napisany przez niedawno zmarłego Chrisa Squire'a. <i>Mood For A Day </i>to uroczy popis na gitarę, w którym Steve Howe pokazuje prawdziwą klasę. W ten sposób dochodzimy do ostatniego utworu, słynnego<i> Heart Of The Sunrise</i>. Ta kompozycja nie porusza mnie już aż tak, jak kiedyś, jednak sentyment pozostaje. Niektóre edycje <i>Fragile</i> zawierają jeszcze świetny cover piosenki Paula Simona <i>America</i>. Według mnie, Yes zagrali ten utwór lepiej od oryginału.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Fragile</i> to naprawdę dobra płyta. Nie jest to tylko rozgrzewka przed <i>Close To The Edge. </i>Każdy fan rocka progresywnego powinien zapoznać się z <i>Fragile</i>, nawet, jeśli na co dzień preferuje Magmę. To prawdziwa klasyka.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7 </div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-39499707447667747522015-07-03T23:28:00.001+02:002017-09-30T16:17:38.448+02:00Plaga Latarników, Lunatycy i Martwa Natura, czyli o moich ulubionych albumach Van der Graaf Generator słów kilka<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijykqAck5SAxsbGuifDP8aaeAgxG1AC6FnGN8HRMzT-W0irTY-BAUVXcGhZG2XYI8eOSW80BO7jJpzbd3kh_aXJzp-1tIcjV9FvYOKMCvohdQ16GdzL7Bgk2eKHoIqQdSUNn8la5hVXS4s/s1600/vdg.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="236" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijykqAck5SAxsbGuifDP8aaeAgxG1AC6FnGN8HRMzT-W0irTY-BAUVXcGhZG2XYI8eOSW80BO7jJpzbd3kh_aXJzp-1tIcjV9FvYOKMCvohdQ16GdzL7Bgk2eKHoIqQdSUNn8la5hVXS4s/s320/vdg.jpg" width="320" /></a>Chciałam napisać tekst, który nie byłby po prostu kolejną recenzją, lecz czymś bardziej osobistym. Dlatego dzisiaj podzielę się refleksjami na temat moich ulubionych płyt Van der Graaf Generator. Być może piszę o tym zespole zbyt często, lecz po prostu bardzo go lubię. Moja przygoda z VdGG rozpoczęła się zaledwie około roku, być może dwóch lat temu (jestem początkującym słuchaczem i wcale tego nie ukrywam!), od tamtego czasu uważam ten zespół za jedną z najbardziej wyrazistych i inspirujących grup rockowych. Mój pierwszy kontakt z muzyką Van der Graaf Generator stanowił <i><b>Godbluff</b></i>. Na blogu zamieszczałam już pełną recenzję tego krążka, możecie ją przeczytać <a href="http://muzykairecenzje.blogspot.com/2014/10/van-der-graaf-generator-godbluff.html">tutaj</a>. Muszę przyznać, że <i>Godbluff</i> zrobił na mnie ogromne wrażenie już od pierwszego przesłuchania. Niezwykła energia tej muzyki, wysoki poziom techniczny wykonawców oraz charakterystyczny głos Petera Hammilla, który jednych zachwyca, a innych irytuje... Tak<i>, Godbluff</i> naprawdę mnie zafascynował. Wciąż z przyjemnością wracam do tej płyty. Zajmuje ona wyjątkowe miejsce w dyskografii zespołu - i słusznie. Na uwagę zasługuje także wydany w 1976 roku album <i><b>Still Life</b></i>. Jest to absolutnie fantastyczne nagranie. Pod wieloma względami podobne do <i>Godbluff</i>, lecz o trochę innej atmosferze: bardziej introwertycznej i mrocznej. Tej płyty Generatorów słucham zdecydowanie najczęściej. Album podoba mi się w całości, w końcu są na nim zawarte tak wspaniałe kompozycje jak <i>Pilgrims</i> czy <i>La Rossa</i>, lecz absolutnym numerem jeden pozostaje<i> </i>utwór<i> Childlike Faith In Childhood's End</i>. <i>Still Life</i> to naprawdę dobry album. Jednak kiedy pisze się o płytach Van der Graaf Generator, nie sposób nie wspomnieć o tej najważniejszej, a dla wielu słuchaczy najlepszej - <i><b>Pawn Hearts</b></i>. To prawdziwa legenda. Album niepowtarzalny, wyjątkowy i po prostu genialny. Pisanie o takich klasykach to prawdziwe wyzwanie, ponieważ nic nowego nie da się na ich temat powiedzieć. Ci, którzy znają <i>Pawn Hearts</i>, dobrze wiedzą co mam na myśli. Pozostałym żaden opis nie zastąpi doświadczenia. To nie jest prosta muzyka. Trzeba poświęcić sporo czasu, by </div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9tZXi7OcHJqsuZ24Gs259ao99eR7-dFvF7wp8oz1Q7OBcAibBSb91Md9HuEtIPutouwb3yFYnYEsi1xdYBqUpX74iu8P0pf8orhtuzVD99nt56-ooN14G0pg4XNpaHB5FzR6kPrjLBrR8/s1600/Peter_Hammill_on_stage.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9tZXi7OcHJqsuZ24Gs259ao99eR7-dFvF7wp8oz1Q7OBcAibBSb91Md9HuEtIPutouwb3yFYnYEsi1xdYBqUpX74iu8P0pf8orhtuzVD99nt56-ooN14G0pg4XNpaHB5FzR6kPrjLBrR8/s320/Peter_Hammill_on_stage.jpg" width="219" /></a> zrozumieć i docenić ten album. Wszechobecne
dysonanse mogą czynić go trudnym w odbiorze. Początkowo, moje relacje z <i>Pawn Hearts </i>były dosyć chłodne. Przyznaję, że długo nie mogłam pojąć fenomenu tej płyty. Jednak zadziałał pewien magnetyzm - choć wciąż nie wiedziałam, czy ten album w ogóle mi się podoba, często do niego wracałam. W pewnym momencie wiedziałam już, że (przepraszam za ten patos) nie mogę bez tej płyty żyć. Zrobiło się zbyt patetycznie, więc dalej o emocjonalnym stosunku do tej płyty nie będę już mówić, zresztą nie warto. Tak więc <i>Godbluff</i>, <i>Still Life</i> i <i>Pawn Hearts</i> umieszczam na podium, jednak bez wskazywania konkretnej kolejności, ponieważ nie potrafiłabym jednoznacznie wskazać tej najlepszej płyty Van der Graaf Generator. Wybór tych nagrań nie jest wcale radykalny - jestem pewna, że wielu melomanów by się ze mną zgodziło. Jednak nie zależy mi na tym, by wzbudzać kontrowersje. Chciałabym jeszcze tylko przyznać jedno "wyróżnienie". Chodzi mianowicie o wydany w 1970 roku album <b><i>H to He, Who Am The Only One.</i></b> Nikogo już chyba nie zdziwię twierdząc, że bardzo lubię tę płytę. Są na niej zamieszczone fantastyczne utwory, wzruszający <i>House With No Door</i> czy <i>The Emperor In His War Room</i>, ze świetną solówką, będącą efektem gościnnego udziału gitarzysty King Crimson Roberta Frippa. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhIYdjXd8rAttj_nMitwI-yZliXTjKHM0pq3WqRjeihNMAvi_uQCJsPA0i1jrnDCqZUN7_L2ZdxM4xlhoHG0OdAexTh14B8-8iymadO0iS7wNt8OF9_8A9VwCHoB58A1Y-0m2Z9yNug2YY/s1600/Van-Der-Graaf-Generator-Godbluff---Blue-L-444130.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"> </a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Podobał Wam się mój free-style? Jeśli tak, to o czym jeszcze chcielibyście poczytać? Wszelkie sugestie będą mile widziane. Ten tekst to forma eksperymentu, nigdy wcześniej nie pisałam w ten sposób o muzyce. Chyba warto spróbować. :-)</div>
Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-53659199308445480752015-06-21T16:24:00.001+02:002017-09-30T16:15:43.085+02:00Peter Hammill - Nadir's Big Chance (1975)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2j8HW95Xsx96W5faab_C3nGRCa1BsjzheU2Ej9THJfQ1L62u6eIvl-r5FSMA_RNp_2vG4sW9P3qbV97-0I7W8tghxWiJuL2Nb-rKZnAB8WpkBA79C7R0vzOPzOwAiK0_FIh5pecNVmyop/s1600/Peter_Hammill_Nadir%2527s_Big_Chance.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2j8HW95Xsx96W5faab_C3nGRCa1BsjzheU2Ej9THJfQ1L62u6eIvl-r5FSMA_RNp_2vG4sW9P3qbV97-0I7W8tghxWiJuL2Nb-rKZnAB8WpkBA79C7R0vzOPzOwAiK0_FIh5pecNVmyop/s200/Peter_Hammill_Nadir%2527s_Big_Chance.jpg" width="198" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Uwielbiam Van der Graaf Generator i bardzo często słucham muzyki tego zespołu. Postanowiłam w końcu zapoznać się z niektórymi albumami z solowego dorobku charyzmatycznego wokalisty grupy - Petera Hammilla.</div>
<div style="text-align: justify;">
Solowa dyskografia Hammilla jest wyjątkowo obszerna, lecz większość z jego płyt nie dorównuje jakością materiałowi macierzystej grupy. Hammill jest dobrym kompozytorem, jednak za aranżacje w VdGG odpowiadali przeważnie pozostali członkowie zespołu - i to słychać. Niektórych płyt muzyka można jednak posłuchać z przyjemnością - do tej grupy zaliczam zdecydowanie <i>Nadir's Big Chance</i>, najciekawszą pozycję z solowej twórczości Hammilla, jaką poznałam do tej pory.</div>
<div style="text-align: justify;">
Humorystycznie mogę powiedzieć, że pod względem stylistyki ten album to bardziej prog punk (?) niż prog rock. Do czerpania inspiracji z tej muzyki przyznawał się nawet John Lydon, czy, jak kto woli, Johnny Rotten z Sex Pistols. Jednak stwierdzenie, że <i>Nadir's Big Chance </i>to po prostu album punkowy, byłoby mocno przesadzone. Myślę, że skojarzenia z punkiem wynikają z faktu, że nikt się tak niechlujnej, brutalnej i prostej muzyki po Hammillu nie spodziewał. Tak bezpretensjonalny album od twórcy <i>A Plague of Lighthouse Keepers</i> musiał być dla słuchaczy sporym zaskoczeniem...</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Nadir's Big Chance</i> nie jest arcydziełem i z założenia wcale nie miał nim być. To po prostu dobra płyta. Jej wielką zaletą jest gościnny udział kolegów z zespołu - Davida Jacksona, Hugh Bantona i Guya Evansa. Zwłaszcza gra saksofonisty przykuwa wiele uwagi. Utwory zachowują formę piosenek, muzyka nie jest zbytnio skomplikowana, lecz nie ma tutaj też punkowego podejścia w stylu "nie umiem grać i jestem z tego dumny". Chociaż brakuje momentów wybitnych, album trzyma równy, wysoki poziom.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zdecydowanie polecam ten album miłośnikom twórczości Van der Graaf Generator i Petera Hammilla. Najbardziej urzekającą cechą tej płyty jest właśnie jej bezpretensjonalność i prostota, pewien rodzaj pokory wobec muzyki, której artystom prog-rockowym często brakuje.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 6.5</div>
<div style="text-align: right;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<br />Doctor Sardonicushttp://www.blogger.com/profile/04872675225572454362noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-16544147898404785472015-06-14T13:39:00.000+02:002017-09-30T16:20:50.383+02:00Spirit - Twelve Dreams of Dr. Sardonicus (1970)<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4rhkYpSmNpHWZLGeeDti8rQsqRI-COqvLxKALY2wGo7z6h8Mfjqotkodsn1uqw972Y_l-f3cLfdj6S5nXNRm3N_qefX5dYSBWJoeKpNBonXNpY2UW7oQDsSjM32dCflSktbj1bZTg8BDn/s1600/sardonicus.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4rhkYpSmNpHWZLGeeDti8rQsqRI-COqvLxKALY2wGo7z6h8Mfjqotkodsn1uqw972Y_l-f3cLfdj6S5nXNRm3N_qefX5dYSBWJoeKpNBonXNpY2UW7oQDsSjM32dCflSktbj1bZTg8BDn/s200/sardonicus.jpg" width="200" /></a>Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że ta płyta zrobi na mnie aż takie wrażenie. Wydawało mi się, że będzie to po prostu kolejny przeciętny rockowy krążek... Pozytywnie się zaskoczyłam. <i>Twelve Dreams of Dr. Sardonicus</i> amerykańskiego psych-rockowego zespołu Spirit to naprawdę dobra rzecz! Idealna płyta na letnie miesiące.</div>
<div style="text-align: justify;">
Album w żadnym wypadku nie jest jakimś "arcydziełem", to po prostu zbiór chwytliwych psychodelicznych piosenek. Utwory są ze sobą luźno połączone, tworząc coś na kształt concept albumu. Kompozycje są proste i zwarte, ale całkiem ciekawe. W gruncie rzeczy na płycie nie podoba mi się tylko jeden, niepotrzebnie przekombinowany utwór - <i>Love Has Found A Way</i>. Natomiast <i>Prelude - Nothin' To Hide</i>, <i>Animal Zoo</i>, <i>Mr. Skin</i> czy <i>Soldier</i> to już bardzo dobre rockowe kawałki. W muzyce jest dużo poczucia humoru i błyskotliwego dowcipu. Materiał jest dobrze nagrany, uwagę zwraca przede wszystkim wspaniałe brzmienie gitary basowej i ciekawe harmonie wokalne. To prosta, lekka, pozbawiona jakiejkolwiek pretensjonalności muzyka, przy której można zrelaksować się i odpocząć.</div>
<div style="text-align: justify;">
Album został wydany w 1970 roku, kiedy rock psychodeliczny tracił już popularność. Nie powalił na kolana ani krytyków ani słuchaczy, chociaż jest to zapewne najlepsza płyta kalifornijskiego zespołu. Na pewno można jednak bardzo miło spędzić z tą muzyką trochę czasu - i właśnie dlatego zdecydowanie polecam <i>Twelve Dreams of Dr. Sardonicus </i>wszystkim zainteresowanym!</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 6.5 </div>
Anonymousnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-9627052892494456792015-05-24T10:07:00.002+02:002017-09-21T18:30:39.815+02:00Vashti Bunyan - Just Another Diamond Day (1970)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://mainlynorfolk.info/folk/images/largerec/justanotherdiamondday.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://mainlynorfolk.info/folk/images/largerec/justanotherdiamondday.jpg" width="200" /></a></div>
<i>Just Another Diamond Day</i>, wydany w 1970 roku album folkowej artystki Vashti Bunyan, po pierwszym przesłuchaniu wydaje się wprost uroczy, ale nie dajcie zwieść się pozorom. Kiedy wrócicie do tej płyty drugi czy trzeci raz, odkryjecie, że ze spokojnej, przyjemnej muzyki, którą zapamiętaliście, niewiele zostało. Album może się wam wtedy wydać przesłodzoną, nudną, bezkształtną papką. Szkoda.<br />
<div style="text-align: justify;">
Te wszystkie fleciki i fujarki mogą się na początku podobać. Vashti ma też dosyć ciekawy, eteryczny głos, chociaż nie powiedziałabym, że potrafi śpiewać. W muzyce widoczne są też celtyckie wpływy. Niestety, te wszystkie zabiegi nie chronią nas wcale przed nudą. Mamy tutaj zbiór monotonnych piosenek, które nie różnią się zbytnio od siebie. Nie są to wcale jakieś przejmujące ballady, po prostu muzyka tła.</div>
<div style="text-align: justify;">
Według mnie można tego albumu posłuchać kilka razy i z czystym sumieniem już do niego nie wracać, ale jeśli go nie poznacie, też nic się nie stanie. Zbyt wiele dobrej muzyki czeka na odkrycie, by marnować czas na <i>Just Another Diamond Day</i>. Mimo wszystko nie powiedziałabym, że jest to zła płyta - po prostu nudna i całkowicie przeciętna. Muzyka ma pewien potencjał, niestety w większości niewykorzystany.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 5</div>
Anonymousnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-58672924392577137162015-05-14T16:43:00.001+02:002017-09-30T16:27:09.526+02:00Ragnarök - Ragnarök (1976)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6-RxlvfXcI856JPyRIR6cU0hyphenhyphenLtHW_aOTNTnj0ZdV1DuFjWpKUBcr-133-zFd-fZcaK_Tk1VgquotFkSd507nspBpaJPZE_9QnuSbU6oW8w7HQCi8Dmr0xo16kJGZsQFijL4fP4SKTGtf/s1600/ragnarok.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="198" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6-RxlvfXcI856JPyRIR6cU0hyphenhyphenLtHW_aOTNTnj0ZdV1DuFjWpKUBcr-133-zFd-fZcaK_Tk1VgquotFkSd507nspBpaJPZE_9QnuSbU6oW8w7HQCi8Dmr0xo16kJGZsQFijL4fP4SKTGtf/s200/ragnarok.jpg" width="200" /></a>Wydaje mi się, że każdy miłośnik rocka przeżywa taki moment, w którym zastanawia się jak grano jego ulubione gatunki muzyki poza granicami Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Zadaje sobie pytania w stylu: "Czy w Kambodży grają jazz-rock?" albo "Jak brzmi prog-rock z Peru?". W czasach globalizacji rocka gra się praktycznie wszędzie, a dotarcie do nagrań z całego świata nie jest już tak trudne, jak kiedyś. Niestety, większość takich albumów trzyma przeciętny albo nawet gorszy poziom. Zdarzają się jednak też perełki. Słuchacze z Polski z pewnością kojarzą termin Nieznany Kanon Rocka oznaczający wartościowe płyty wykonawców z całego świata, którzy nie odnieśli sukcesu komercyjnego pomimo nagrywania dobrej muzyki.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jedną z takich perełek jest debiut szwedzkiego zespołu Ragnarök. Nie jest to album całkowicie nieznany, ponieważ ceni go wielu fanów prog rocka. Płyta urzekła mnie niezwykle spokojną muzyką i intymnym klimatem już od pierwszego posłuchania. To album instrumentalny, pod względem technicznym muzycy stoją na całkiem wysokim poziomie. Nie byłoby to jednak tak udane nagranie, gdyby nie urokliwe kompozycje jak <i>Farv</i><i>äl Köpenhamn</i>, <i>Promenader</i>, <i>Dagarnas Skum</i> czy<i> Vattenpussar</i>. Często wracam do tej płyty, bardzo lubię jej atmosferę. Jeśli komuś podoba się ta skandynawska muzyka, polecam także kolejny album Ragnarök - <i>Fj</i><i>ärilar i magen</i>. Nie jest tak udany jak debiut, ale to wciąż dobra płyta.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7</div>
Anonymousnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-87807561044695882192015-04-29T17:14:00.000+02:002017-09-30T16:26:06.804+02:00Van der Graaf - Vital (1978)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://fanart.tv/fanart/music/6a78fa76-a095-4cd2-b902-099f62a7f440/albumcover/vital-52c640196ad27.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://fanart.tv/fanart/music/6a78fa76-a095-4cd2-b902-099f62a7f440/albumcover/vital-52c640196ad27.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Vital</i> to pierwszy album koncertowy Van der Graaf, czyli zreformowanego Van der Graaf Generator, nagrany podczas koncertu grupy w londyńskim klubie The Marquee. Płyta jest bardzo ciekawa ze względu na radykalne interpretacje muzyki VdGG. Wyraźna zmiana brzmienia wynika z nieobecności Hugh Bantona, wieloletniego klawiszowca Van der Graaf Generator, który opuścił zespół po wydaniu <i>World Record</i>. Unikalny styl gry muzyka stanowił podstawę brzmienia zespołu w klasycznym okresie, więc materiał zawarty na <i>Vital</i> może zaskakiwać.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na <i>Vital</i> nie ma organów charakterystycznych dla zespołu w jego wcześniejszych latach, inny ważny muzyk zespołu, saksofonista i flecista David Jackson, pojawia się tylko jako gość i szczerze mówiąc nie gra zbyt wiele. Po długiej nieobecności wraca za to basista Nic Potter, pojawia się też skrzypek Graham Smith oraz wiolonczelista Charles Dickie. Ze starych znajomych z klasycznego składu VdGG występuje perkusista Guy Evans oraz oczywiście wspaniały wokalista Peter Hammill, który w międzyczasie trochę podszkolił się w grze na gitarze.</div>
<div style="text-align: justify;">
Opinie na temat <i>Vital</i>, z którymi spotkałam się do tej pory, były podzielone nawet wśród fanów VdGG. Niektórzy uważają ten album za totalny niewypał, nagranie, które nigdy nie powinno zostać wydane, zarzucają <i>Vital</i> brak magii obecnej na wcześniejszych płytach Van der Graaf Generator. Inni zachwycają się pomysłowością, brutalnym, surowym brzmieniem i mroczną atmosferą albumu, lekceważąc jego wady. Osobiście uważam, że <i>Vital</i> to dobry, choć nie wybitny album, który zdecydowanie powinien znać każdy fan zespołu. Z pewnością jednak nie poleciłabym tej płyty osobie, która nie spotkała się wcześniej z klasycznym VdGG.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jakość nagrania i miksu jest słaba, album jest też trochę za długi. Materiał zawarty na płycie jest nierówny, pojawia się trochę nużących fragmentów. Z pewnością jednak muzyka przedstawiona na <i>Vital</i> intryguje, ukazuje odmienne oblicze zespołu. Należy pamiętać, że album został wydany w 1978 roku, kiedy panowało surowe, ciężkie granie, więc zarzut, że <i>Latarnicy</i> nie brzmią tak, jak na <i>Pawn Hearts</i> (...a takie zarzuty się zdarzają) jest raczej absurdalny. Zresztą taka odmienna aranżacja <i>Medley</i>, czyli połączonych fragmentów <i>A Plague Of Lighthouse Keepers</i> i <i>The Sleepwalkers </i>niewątpliwie ma swój urok. Zdarzają się też inne perełki, na przykład proste <i>Mirror Images.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Vital</i> to rzecz raczej dla fanów VdGG, ciekawych nietypowej odsłony grupy bez Hugh Bantona. Album ma wiele wad, na pewno nie jest to najwybitniejsze nagranie zespołu, ale i tak warto posłuchać.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 6 </div>
Anonymousnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-2920929809658279752015-04-14T15:30:00.000+02:002015-11-20T14:30:39.865+01:0010 rzeczy, których nie wiecie o Pink Floyd<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrq_ENA-Tz3bGbIs68cYdZAuanPdi9Wd9_2tlE70nkfM1kc4FPVAxtL7XcsIMChgxmqGAS5Xkyw1L4qdDQZnaAlGbWDPJtp_WEffsBWabhpmef3yRxDfiMQj903wDsARjsE-c6gq-G33PJ/s1600/buena.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrq_ENA-Tz3bGbIs68cYdZAuanPdi9Wd9_2tlE70nkfM1kc4FPVAxtL7XcsIMChgxmqGAS5Xkyw1L4qdDQZnaAlGbWDPJtp_WEffsBWabhpmef3yRxDfiMQj903wDsARjsE-c6gq-G33PJ/s320/buena.png" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Chciałam napisać krótką biografię Pink Floyd, ale to nie ma sensu. Zbyt wiele osób uczyniło to już</div>
<div style="text-align: justify;">
przede mną. Historię zespołu zna na pamięć chyba każdy, więc zamieszczam listę ciekawostek, rzeczy, których (być może) nie wiecie o Pink Floyd.<br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
1. Ojciec Nicka Masona, Bill, był reżyserem filmów dokumentalnych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
2. Roger Waters w młodości piastował stanowisko przewodniczącego młodzieżowej sekcji Kampanii na rzecz Rozbrojenia Nuklearnego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
3. Syd Barrett ubiegał się o przyjęcie do indyjskiej sekty Sant Mat, do której należało wielu jego przyjaciół z Cambridge, lecz guru Maharaj Charan Singh odmówił, stwierdzając, że Syd "nie jest gotowy duchowo".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
4. Pink Floyd występuje w powieści Jenny Fabian pt. "<i>Groupie</i>" jako zespół Satin Oddysey.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
5. Dopiero po wydaniu <i>Atom Heart Mother</i> muzycy Pink Floyd zaczęli zarabiać więcej od swoich technicznych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
6. Krowa na okładce <i>Atom Heart Mother</i> to Lulubelle III z gospodarstwa Potter's Bar.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
7. Wieloletni road manager Pink Floyd, Peter Watts, był ojcem aktorki Naomi Watts, znanej z filmu King Kong. Peter zmarł w 1976 roku z powodu przedawkowania narkotyków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
8. Podczas sesji zdjęciowej, której efektem była okładka albumu <i>Animals</i>, balon przedstawiający świnię zerwał się z liny i odleciał. Świnkę odnalazł pewien farmer w hrabstwie Kent. Podobno pilot podchodzący do lądowania na lotnisku Heathrow zauważył rekwizyt podczas lotu, lecz nie zgłosił tego kontrolerom ruchu powietrznego obawiając się posądzeń o nietrzeźwość. </div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
9. Pod koniec lat 70. zespół wpadł w kłopoty finansowe. Doradcy finansowi z firmy Norton Warburg zalecili im inwestowanie w różne przedsiębiorstwa. Tym sposobem zespół zakupił pizzerię, restaurację na pływającej barce, upadły hotel, wytwórnię obuwia dziecięcego, wypożyczalnię samochodów czy wytwórnię deskorolek Benji Boards. Żadna z tych firm nie przyniosła zysków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
10. Bob Geldof, odtwórca roli Pinka z filmu Alana Parkera <i>The Wall</i> nie cierpiał Pink Floyd, a scenariusz określił mianem "strasznych bzdur". Do przyjęcia roli skusiła go wysoka gaża.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zainteresowanym polecam książkę Nicka Masona "<i>Pink Floyd: Moje wspomnienia</i>" oraz pozycję pióra Marka Blake'a "<i>Prędzej świnie zaczną latać</i>". Czytałam też inne książki o zespole, ale te dwie wciąż wydają mi się najciekawsze.</div>
Anonymousnoreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-69018473935062781812015-04-06T22:29:00.001+02:002017-09-21T18:29:25.594+02:00Pink Floyd - The Endless River (2014)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiegfW0ObvhOdiDXZN_suThMoAV5ikOcvc2G1XgNWWVbFFHJZ1q12R-OhQjaiDS4hBaZNnZ_1GVszc7-PTMkZSPk0GIrz6n7Y_6gQ1atMb6SNNkfs4Ns9eNqVb7UtLLbB1z2ZjsHl-xFIsz/s1600/Pink_Floyd_-_The_Endless_River_%2528Artwork%2529.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="199" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiegfW0ObvhOdiDXZN_suThMoAV5ikOcvc2G1XgNWWVbFFHJZ1q12R-OhQjaiDS4hBaZNnZ_1GVszc7-PTMkZSPk0GIrz6n7Y_6gQ1atMb6SNNkfs4Ns9eNqVb7UtLLbB1z2ZjsHl-xFIsz/s200/Pink_Floyd_-_The_Endless_River_%2528Artwork%2529.jpg" width="200" /></a></div>
Pink Floyd to zespół amatorski, z czego zdaje sobie sprawę chyba każdy miłośnik muzyki rockowej. Jednak dzięki niezwykłej pomysłowości, wrażliwości, precyzji nagrań i niespotykanym wcześniej efektom multimedialnym, czyniącym z koncertów grupy wyjątkowe spektakle, a przede wszystkim dzięki wydawaniu naprawdę dobrych płyt, grupa zyskała sympatię słuchaczy i oddane grono fanów. Pink Floyd zawdzięcza swoją legendę pięknej, choć prostej muzyce o charakterystycznym, łatwo rozpoznawalnym brzmieniu.<br />
<div style="text-align: justify;">
Niestety, wydany po dwudziestoletnim milczeniu album <i>The Endless River</i> rozczarowuje. To nie jest poziom Pink Floyd. Płyta nie jest zła, lecz po prostu przeciętna. Floydzi po raz kolejny udowadniają, że czasy świetności mają już za sobą. Ale czy po <i>The Endless River</i> można było spodziewać się więcej? Według mnie ostatnim dobrym albumem Pink Floyd jest <i>The Final Cut</i>, natomiast ostatnim naprawdę wybitnym - <i>The Wall</i>. W takim razie od 1979 roku zespół nie nagrał niczego ciekawego. Oczywiście płyty<i> Momentary Lapse Of Reason</i> i <i>Division Bell</i> odniosły olbrzymi sukces komercyjny, lecz ich wartość artystyczna jest raczej wątpliwa. Większość słuchaczy i fanów Pink Floyd pogodziła się jednak z faktem, że utworem zamykającym dyskografię zespołu będzie monumentalne <i>High Hopes</i>. Tymczasem David Gilmour postanowił wydać pod szyldem Pink Floyd jeszcze jedną płytę, a miejsce tej ostatniej piosenki zajęło... mdłe <i>Louder Than Words</i>.</div>
<div style="text-align: justify;">
O tym, że <i>The Endless River</i> nie dorównuje najważniejszym osiągnięciom zespołu, z legendarnymi <i>Dark Side Of The Moon</i>, <i>Wish You Were Here</i> czy <i>Animals</i> na czele, przekonuje nas już kiczowata okładka. Wątpię, czy śmierć Storma Thorgesona, przyjaciela i autora słynnych floydowych okładek, może w jakiś sposób uzasadnić wybór tak kiepskiej grafiki. Zawartość płyty jest niewiele lepsza. Instrumentalne miniatury łączą ambientowe pasaże z typowo floydowymi partiami gitary. Nie dzieje się tutaj nic zaskakującego. Niektóre tematy są oczywiście dosyć ładne, lecz nigdy nie zachwycające, a większość po prostu nudzi. Słuchaniu tego albumu towarzyszy uporczywe wrażenie, że te zagrywki słyszało się już wcześniej.</div>
<div style="text-align: justify;">
Po potężnej dawce zbyt przewidywalnych utworów instrumentalnych przychodzi pora na <i>Louder Than Words</i>. Piosenka jest przesłodzona aż do przesady, za to zdecydowanie brakuje jej uroku dawnych ballad Pink Floyd.</div>
<div style="text-align: justify;">
W zamyśle twórców <i>The Endless River </i>miało stanowić hołd dla Ricka Wrighta, nieżyjącego już klawiszowca grupy, całość została oparta na jego archiwalnych nagraniach niewykorzystanych na <i>Division Bell.</i> Wright nie był wirtuozem, ale to właśnie jego niepowtarzalny styl gry tworzył brzmienie Pink Floyd. Według mnie, wspominając tego ciekawego muzyka lepiej jest jednak sięgnąć po jego intrygujący solowy album <i>Broken China</i>... lub kolejny raz wrócić do przepięknego <i>The Great Gig In The Sky</i> z udziałem Clare Torry.</div>
<div style="text-align: left;">
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 4</div>
</div>
Anonymousnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-30280328698377561272015-02-05T19:34:00.000+01:002017-09-21T18:29:00.259+02:00John Lennon/Plastic Ono Band - John Lennon/Plastic Ono Band (1970)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFkEQjlVbzskb0fpiU_l4grF9cWM9Ok9WyJgHuM9QV_DCqBGWFRafpGKbtFPxcud5MjeR1nYXy6kh3eU4uWosnDW8__oRx6SVwOmKRL_Q2kiJiaKbWfgjV1d7vMnrOlazFO-qMmSM4Vt9M/s1600/plastic.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="600" data-original-width="600" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFkEQjlVbzskb0fpiU_l4grF9cWM9Ok9WyJgHuM9QV_DCqBGWFRafpGKbtFPxcud5MjeR1nYXy6kh3eU4uWosnDW8__oRx6SVwOmKRL_Q2kiJiaKbWfgjV1d7vMnrOlazFO-qMmSM4Vt9M/s200/plastic.jpg" width="200" /></a></div>
Kiedy John Lennon opuścił The Beatles, wziął udział w psychoterapii. Spotkania z terapeutą pomogły muzykowi uporać się z problemami, jakie dręczyły go jeszcze od czasów dzieciństwa i stały się inspiracją dla pierwszej solowej płyty artysty. Terapia pozwoliła Lennonowi wyrazić w zwięzły i dokładny sposób towarzyszące mu emocje i stworzyć album niezwykle spójny i szczery.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Kompozycje zawarte na płycie <i>John Lennon/Plastic Ono Band</i> są bardzo proste, a ich aranżacje wręcz ascetyczne. Utwory przybierają formę piosenek. Najciekawszymi elementami albumu są poruszające teksty, niezwykle emocjonalny wokal Lennona i prostota, pewna surowość tego materiału. Ascetyczna atmosfera płyty może się kojarzyć z solowym materiałem Rogera Watersa, dla którego ten album stanowił inspirację.</div>
<div style="text-align: justify;">
W tekstach piosenek Lennon zmaga się z prześladującymi go uczuciami, takimi jak trudne relacje z matką czy samotność. Porusza przede wszystkim tematy osobiste, tak jak we wzruszającym utworze <i>Mother</i>, lecz odnosi się także do tematyki społecznej, np. do problemu podziałów klasowych w słynnym <i>Working Class Hero</i>. Śpiew Lennona jest niezwykle emocjonalny, chwilami przeradza się w krzyk.</div>
<div style="text-align: justify;">
Cały album jest prosty i szczery, słucha się go z prawdziwą przyjemnością. Nie bez przyczyny ta piękna płyta jest uznawana za jedno z największych dokonań Lennona. Mnie najbardziej urzeka niepowtarzalna atmosfera <i>John Lennon/Plastic Ono Band</i>.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7</div>
Anonymousnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-3695641438142058922015-01-12T14:17:00.000+01:002017-09-21T18:27:29.433+02:00King Crimson - Lizard (1970)<div style="text-align: right;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-kgz8mQ_YuCc/VTkLRqODyBI/AAAAAAAAAII/wzx1y9eila0/s1600/lizard.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://3.bp.blogspot.com/-kgz8mQ_YuCc/VTkLRqODyBI/AAAAAAAAAII/wzx1y9eila0/s200/lizard.png" width="198" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Lizard</i> to bardzo ważny album w dyskografii King Crimson. To płyta, która zrywa ze stylistyką dwóch poprzednich nagrań zespołu, <i>In The Court Of The Crimson King</i> oraz <i>In The Wake Of Poseidon,</i> i zdecydowanie oddala się od klasycznego brzmienia brytyjskiego prog-rocka, na rzecz silnych wpływów jazzu. Muzyka przedstawiona na albumie <i>Lizard</i> jest dojrzalsza i odważniejsza od poprzednich propozycji King Crimson, wyróżnia się precyzją nagrania i wykonania. Duży wpływ na ostateczny kształt płyty miał autor niezwykle poetyckich tekstów, Peter Sinfield. O niezwykłej zawartości albumu świadczy jednak już piękna okładka, odwołująca się do średniowiecznych ksiąg.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
W tworzeniu albumu brało udział wielu uzdolnionych muzyków. Spośród członków zespołu najbardziej zwraca uwagę gra gitarzysty i jedynego stałego członka King Crimson, Roberta Frippa oraz Mela Collinsa, który grał na saksofonie i flecie. Wokalista i basista Gordon Haskell miał problemy z odnalezieniem się w stylistyce King Crimson, ale jego niski, matowy głos dobrze zgrywa się z muzyką. Oprócz członków zespołu w nagraniach wzięli udział muzycy sesyjni. Wśród nich wyróżnia się jazzowy pianista Keith Tippet i Robin Miller, który zagrał na oboju i rożku angielskim.</div>
<div style="text-align: justify;">
Brzmienie <i>Lizarda</i> jest zdominowane przez instrumenty dęte i melotron. Chociaż na albumie znajduje się wiele pięknych momentów, do których z pewnością można zaliczyć gwałtowną grę gitary akustycznej w <i>Cirkus</i> i delikatne, ocierające się o sentymentalizm partie fletu z <i>Lady Of The Dancing Water</i>, o wartości płyty świadczy najdobitniej jeden utwór - suita <i>Lizard</i>. Jest to wyjątkowa, niepowtarzalna kompozycja, jeden z najlepszych utworów, jakie kiedykolwiek nagrał King Crimson. Aby w pełni docenić jego piękno, należy poświęcić mu nieco czasu, słuchać w spokoju i ciszy. Suita ma niezwykły, baśniowy charakter, przywołujący ducha średniowiecza, jednocześnie zachowując jazzową formę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Lizard </i>to wyjątkowa płyta o niesamowitej atmosferze. Tylko dla koneserów wymagającej, lecz niezwykle wartościowej muzyki King Crimson.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: right;">
Ocena: 9</div>
Anonymousnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-23260711413173350312014-12-07T20:03:00.001+01:002017-09-21T18:27:11.179+02:00King Crimson - USA (1975)<div style="text-align: right;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-kKp-LtyUcMo/VTkK8Cc6yyI/AAAAAAAAAIA/he_PMJJD0pc/s1600/usa.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="196" src="https://4.bp.blogspot.com/-kKp-LtyUcMo/VTkK8Cc6yyI/AAAAAAAAAIA/he_PMJJD0pc/s200/usa.png" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Trzeci, prawdopodobnie najlepszy skład King Crimson działający w latach 1972-1974 zostawił po sobie trzy legendarne płyty studyjne:<i> Larks' Tongues In Aspic</i>, <i>Starless And Bible Black</i> i <i>Red</i>.<i> </i>Z pewnością są to niezwykle udane albumy, lecz w przypadku KC najciekawsze są nagrania koncertowe. Zespół najlepiej wychodził na żywo, kiedy mógł improwizować. Właśnie dlatego odkrywanie koncertowej dyskografii grupy jest pasjonującym zajęciem, a album <i>USA</i> wydaje się idealnym wyborem dla osoby dopiero rozpoczynającej przygodę z koncertowymi nagraniami KC.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
W 1974, kiedy zarejestrowano utwory, które trafiły na <i>USA</i>, King Crimson grało w niesamowitym składzie, według wielu fanów najlepszym w historii zespołu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Za perkusją zasiadał Bill Bruford, jeden z najlepszych perkusistów rocka progresywnego i rocka w ogóle, inspirujący się jazzem. BB grał wcześniej w innej legendzie prog- rocka - Yes, jednak styl KC odpowiadał mu znacznie bardziej. Bruford jest jednym z muzyków, którzy pozostali w zespole najdłużej (grał w zespole w latach 1972-1974, 1981-1984, 1994-1997).</div>
<div style="text-align: justify;">
Na basie grał John Wetton, niezbyt znany przed dołączeniem do KC. Wcześniej występował z takimi zespołami jak Family czy Mogul Thrash. Po rozpadzie King Crimson grał z wieloma innymi grupami, m.in. Uriah Heep, Roxy Music. Pod koniec lat 70. razem z Brufordem założył UK, grupę prezentującą komercyjną i znacznie prostszą w odbiorze odmianę rocka progresywnego, a następnie stracił honor grając w odrażająco popowym Asia. Występując z KC pozostawał jednak świetnym basistą o niezwykłym brzmieniu, a także całkiem niezłym głosie. Nic nie zapowiadało przyszłej katastrofy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na gitarze grał Robert Fripp - jedyny muzyk występujący we wszystkich składach King Crimson. Żaden fan KC nie powinien mieć wątpliwości co do tego, że Fripp jest wybitnym instrumentalistą i kompozytorem. To właśnie on decydował zawsze o kierunku muzycznych poszukiwań zespołu.</div>
<div style="text-align: justify;">
David Cross grał na skrzypcach i instrumentach klawiszowych. Koncert w Asbury Park był jednym z jego ostatnich występów z zespołem. Po powrocie z trasy skrzypek dowiedział się, że nie będzie dłużej grał w King Crimson.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>USA</i> to pełen pasji występ niezwykle uzdolnionych i ambitnych muzyków. Wykonanie <i>Larks' Tongues In Aspic, Part 2</i> oraz <i>Lament</i> jest bardzo dynamiczne, pokazuje brutalną siłę muzyki zespołu. <i>Exiles</i>, moim zdaniem brzmi dużo lepiej niż w wersji studyjnej. Nie jest tak "sielsko", za to potężnie i mrocznie. Wstęp do tej kompozycji wreszcie brzmi tak, jak powinien. Następnym utworem jest <i>Asbury Park</i>, zespołowa improwizacja. Sami muzycy byli z niej bardzo zadowoleni. To niezwykle porywający fragment albumu, dziki i nieokiełznany. Króciutka wersja <i>Easy Money</i> płynnie przechodzi w kolejną improwizację. W reedycjach albumu można usłyszeć jeszcze <i>Fracture</i> i <i>Starless</i>, których nie było na winylowej wersji wydanej w 1975. <i>USA</i> zamyka utwór - legenda - <i>21st Century Schizoid Man</i>, w przeciętnie udanym jak na ten skład wykonaniu. Jeżeli przyjrzycie się dokładnie rewersowi okładki płyty, znajdziecie zapisaną małym drukiem inskrypcję R.I.P. - pożegnanie z tym składem zespołu.</div>
<div style="text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<i>USA</i> w uczciwy sposób ukazuje koncertowe oblicze trzeciego składu King Crimson, pokazuje niezwykłą energię muzyków podczas występów na żywo. Muzyka tego zespołu jest najbardziej porywająca właśnie w wykonaniach koncertowych. Z pewnością nie jest to najlepsza koncertówka KC, ale zdecydowanie warto tego posłuchać. Oczywiście album stanowi tylko namiastkę udania się na koncert King Crimson w tamtym czasie. To coś dla tych, którzy nie mieli takiej okazji.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7.5</div>
</div>
Anonymousnoreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-14879219526840134992014-11-14T23:15:00.001+01:002017-09-21T18:26:48.303+02:00Can - Tago Mago (1971)<div style="text-align: right;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-XPOeTpR8yNg/VTkKujhe93I/AAAAAAAAAH4/d-PGIjIcvVE/s1600/can.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="192" src="https://1.bp.blogspot.com/-XPOeTpR8yNg/VTkKujhe93I/AAAAAAAAAH4/d-PGIjIcvVE/s200/can.png" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Tago Mago</i>, album bezkompromisowy i jedyny w swoim rodzaju, to z pewnością jedna z najlepszych płyt mistrzów krautrocka - Can. Według mnie to właśnie to dwupłytowe wydawnictwo najlepiej ukazuje niezwykle innowacyjne i twórcze oblicze zespołu.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Na <i>Tago Mago</i> po raz pierwszy możemy usłyszeć w Can charyzmatycznego japońskiego wokalistę Damo Suzukiego. Na basie gra Holger Czukay, a na klawiszach Irmin Schmidt, uczniowie niemieckiego kompozytora Karlheinza Stockhausena. Michael Karoli gra na gitarze i skrzypcach, zaś Jaki Liebezeit (który w późniejszych latach pojawiał się gościnnie na płytach Briana Eno czy Depeche Mode) jest perkusistą znanym z niezwykle precyzyjnego stylu gry. Muzyków łączy wspólne zamiłowanie do odważnych eksperymentów aranżacyjnych i dźwiękowych.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na pierwszej płycie znajdują się głównie długie, transowe utwory z wyraźnie zaznaczoną sekcją rytmiczną. Kompozycje mają bardzo dynamiczny charakter. Strona A to <i>Paperhouse</i>, świetne <i>Mushroom</i> i <i>Oh Yeah</i>. Na stronie B znajduje się genialne, prawie 20-minutowe <i>Halleluhwah, </i>mój ulubiony utwór z tej płyty. W muzyce można usłyszeć spontaniczność i radość z grania.</div>
<div style="text-align: justify;">
Druga płyta ma odmienną atmosferę. Znajdują się na niej pejzaże dźwiękowe i ciekawe efekty. Utwory zbliżają się do awangardy, zachowując jednocześnie dość psychodeliczny charakter. Najbardziej eksperymentalne jest prawdopodobnie <i>Aumgn, Peking O </i>jest już prostsze w odbiorze. Ostatnim utworem na płycie jest <i>Bring Me Coffee Or Tea</i>.</div>
<div style="text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Can to niezwykły i warty bliższego poznania zespół proponujący odmianę rocka progresywnego zupełnie odmienną od tej stworzonej w Wielkiej Brytanii, pozbawioną patosu i pretensjonalności, za to pełną ciekawych rozwiązań. Z pewnością warto zapoznać się z dyskografią grupy, a <i>Tago Mago</i> to album, od którego można w przyjemny sposób rozpocząć znajomość z krautrockiem.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 9</div>
</div>
Anonymousnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-19195565148307763022014-10-17T15:35:00.001+02:002017-09-21T18:26:22.922+02:00Nick Drake - Pink Moon (1972)<div style="text-align: right;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1q2cr_QUwz99UwOLOPMM6s4g_rL2UuoExjpYGc5eHAJcoFhjJdYnHSVV6QIRq4OKRhnRwSOvyLm59FqrGKd7Eu5Ljl5ncejW7qY6Hy8U5bsdbZjNWvtJeJmXYyOoBlQMczXGDSkyfsudc/s1600/pink.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="1000" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1q2cr_QUwz99UwOLOPMM6s4g_rL2UuoExjpYGc5eHAJcoFhjJdYnHSVV6QIRq4OKRhnRwSOvyLm59FqrGKd7Eu5Ljl5ncejW7qY6Hy8U5bsdbZjNWvtJeJmXYyOoBlQMczXGDSkyfsudc/s200/pink.jpg" width="200" /></a></div>
<i>Pink Moon</i> to trzecia i ostatnia płyta Nicka Drake'a. Owiana legendą i tajemnicą, tak samo jak krótkie i nieszczęśliwe życie artysty.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Stylistycznie, <i>Pink Moon</i> można uznać za folk. Aranżacje są wręcz ascetyczne: tylko wokal i gitara akustyczna, w utworze tytułowym na chwilę pojawia się fortepian. Całość jest utrzymana w ponurym nastroju wynikającym zapewne z depresji Drake'a. Album ma niesamowitą, intymną atmosferę, jest pełen smutku i melancholii.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wątpię, czy ktokolwiek inny byłby w stanie nagrać tak piękną płytę opierając się na tak prostych kompozycjach. Album składa się głownie z nieskomplikowanych piosenek, lecz nie ma w tym banału. Niepowtarzalny styl gry na gitarze i matowy głos Nicka Drake'a sprawiają, że całość wypada interesująco, a płyty słucha się z przyjemnością.</div>
<div style="text-align: justify;">
Moją ulubioną kompozycją z <i>Pink Moon</i> jest <i>Things Behind The Sun</i> - urocza, introwertyczna ballada. Album trzyma równy poziom i nie znajdziemy na nim słabych utworów. Pomimo utrzymania całej płyty w podobnym nastroju, <i>Pink Moon</i> nie jest monotonne - wynika to zapewne z tego, że album trwa mniej niż 30 minut.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Pink Moon</i> urzeka przede wszystkim spokojnym głosem Drake'a i intymną atmosferą. Muzyk uznał tą płytę za swoje największe dokonanie i był z niej bardzo zadowolony. Bardzo mało osób zna twórczość Nicka Drake'a, a z pewnością warto zapoznać się z dokonaniami tego artysty. Ten skromny i nieśmiały człowiek potrafił tworzyć nagrania jedyne w swoim rodzaju. <i>Pink Moon</i> to idealny album na deszczowe jesienne popołudnia.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 7</div>
Anonymousnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-73506914278850089922014-10-11T19:47:00.001+02:002017-09-21T18:23:51.261+02:00Van der Graaf Generator - Godbluff (1975)<div style="text-align: right;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-5JlJyphD9RE/VTkKFhDcFAI/AAAAAAAAAHo/oWuDy8f13NU/s1600/Van-Der-Graaf-Generator-Godbluff---Blue-L-444130.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="190" src="https://3.bp.blogspot.com/-5JlJyphD9RE/VTkKFhDcFAI/AAAAAAAAAHo/oWuDy8f13NU/s200/Van-Der-Graaf-Generator-Godbluff---Blue-L-444130.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Profesjonalny dziennikarz powinien dążyć w swoich recenzjach do jak największego obiektywizmu. Ja będę subiektywna - <i>Godbluff</i> to moja ulubiona płyta Van der Graaf Generator.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli miałabym określić brzmienie tego albumu jednym słowem, powiedziałabym: brutalne. Brak tu typowej dla rocka gitary prowadzącej, zamiast tego pojawiają się organy, flet i saksofon oraz perkusja, na których grają Hugh Banton, David Jackson i Guy Evans. Oprócz tego jest jeszcze Peter Hammill, który śpiewa w niezwykle emocjonalny i teatralny sposób. Jego szept w każdej chwili może bez ostrzeżenia przerodzić się w krzyk. Na <i>Godbluff</i> nie znajdziemy symfonicznych aranżacji ani idealnego, dopracowanego w studio brzmienia. W zamierzeniu muzyków album miał jak najlepiej oddawać atmosferę występów Van der Graaf Generator na żywo.</div>
<div style="text-align: justify;">
Po wydaniu legendarnej płyty <i>Pawn Hearts</i> w 1971 roku zespół bardzo intensywnie koncertował. Bezustanne podróże, ciągłe występy i brak czasu dla siebie sprawiły, że muzycy czuli się wyczerpani. Van der Graaf Generator zawiesił działalność w 1972 roku, lecz członkowie zespołu nie stracili ze sobą kontaktu. Peter Hammill zajął się karierą solową, a pozostali pojawiali się na jego płytach czy koncertach. W 1975 muzycy podjęli decyzję o powrocie Van der Graaf Generator i wydaniu nowego albumu, który miał przedstawiać nowe oblicze zespołu i muzykę zdecydowanie odbiegającą stylistycznie od tego, co nagrywali wcześniej. Tak powstał <i>Godbluff</i>.</div>
<div style="text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<i>Godbluff</i> to mroczny, introwertyczny album, pełen emocji i dramatyzmu. Wyraźnie zdobią go poetyckie teksty Petera Hammilla. Płyta rozpoczyna się od znakomitego, poruszającego <i>The Undercover Man</i>. Na początku słyszymy cichą melorecytację Hammilla przy akompaniamencie fletu, perkusji i organów. Następuje stopniowe crescendo, a muzyka staje się coraz bardziej agresywna. Kolejnym utworem jest dynamiczne <i>Scorched Earth</i> zdominowane przez teatralny wokal Hammilla i organy Bantona. Jest coraz bardziej brutalnie i bezkompromisowo, muzycy dają siebie wszystko. Trzecia kompozycja, <i>The Arrow</i>, posiada improwizowane intro. W tym utworze największe wrażenie robią na mnie znakomite partie saksofonu. Album zamyka <i>The Sleepwalkers</i> - rodzaj muzycznej groteski.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tylko 4 utwory, lecz to w zupełności wystarcza. <i>Godbluff</i> to album wyjątkowo spójny, wyśmienita płyta, choć z pewnością nie dla każdego. Jeśli klasyka rocka progresywnego nie jest Ci obca, ale jeszcze nie zetknąłeś się z <i>Godbluff</i>, zdecydowanie polecam.</div>
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 8</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: right;">
<br /></div>
</div>
Anonymousnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8535945021922870584.post-53113467900677820702014-10-03T20:12:00.001+02:002017-09-30T16:33:15.711+02:00King Crimson - Islands (1971)<div style="text-align: right;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-0bXAST8ZNZU/VTkKWBbmtGI/AAAAAAAAAHw/eCKXezgBhGQ/s1600/islands.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://3.bp.blogspot.com/-0bXAST8ZNZU/VTkKWBbmtGI/AAAAAAAAAHw/eCKXezgBhGQ/s200/islands.png" width="199" /></a>King Crimson nie jest zwyczajnym zespołem i nie tworzy zwyczajnej muzyki. Każda płyta jest inna, każda prezentuje zupełnie odmienne spojrzenie na sztukę. Twórczości King Crimson nie można uznać tylko za piosenki - ten wyjątkowy zespół zdecydowanie wykracza poza ramy tego, co określamy jako muzyka popularna. Robert Fripp jest prawdziwym artystą. Ten wyjątkowy człowiek całe życie podporządkował muzyce i dzięki jego zaangażowaniu, to właśnie ona jest wartością absolutną w King Crimson.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
W 1971 roku, czasie powstania <i>Islands</i>, pierwsze, legendarne wcielenie King Crimson już nie istniało. Ian McDonald i Mike Giles odeszli rozczarowani życiem w trasie, Greg Lake razem z Keithem Emersonem założył Emerson, Lake & Palmer. Z czasów <i>In The Court Of The Crimson King</i> w zespole pozostali tylko gitarzysta i kompozytor Robert Fripp oraz Peter Sinfield, tekściarz. Po rozpadzie pierwszego składu w grupie dochodziło do wielu zmian personalnych. Na albumie <i>Islands</i> do Frippa i Sinfielda dołączyli: Mel Collins - flet, saksofon (Collins występuje także z aktualnym wcieleniem King Crimson z 2014 roku), Ian Wallace - perkusja oraz Boz Burrell - gitara basowa, wokal. Oprócz nich wystąpili także muzycy sesyjni, niektórych z nich można było już usłyszeć na poprzednich płytach King Crimson; <i>In The Wake Of Poseidon</i> i <i>Lizard</i>. </div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Islands</i> jest pełne kontrastów. Na albumie panuje uwielbiany przez Frippa "zorganizowany chaos". Kompozycje nie mają ściśle wytyczonych ram, jednak słuchacz nie odnosi wrażenia przypadkowości.</div>
<div style="text-align: justify;">
Muzycy improwizują nie tracąc kontroli nad utworami. Słychać silne wpływy jazzu, awangardy i europejskiej muzyki poważnej. Fripp i spółka porzucają stylistykę kojarzoną z brytyjskim rockiem progresywnym, lecz pozostają wierni bezkompromisowej formie muzyki King Crimson. Zróżnicowanie <i>Islands</i>, wielka różnorodność inspiracji czerpanych z wielu źródeł oraz bogactwo instrumentalne i moc kontrastów, to cechy najbardziej charakterystyczne dla tego albumu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Islands</i> to najbardziej romantyczna płyta King Crimson, przepełniona atmosferą wolności i jazzu. Teksty w nieoczywisty sposób traktują o miłości. Są to ostatnie utwory Petera Sinfielda dla King Crimson, poeta opuścił zespół (a raczej został wyrzucony) po wydaniu tego albumu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Islands</i> jest albumem wymagającym skupienia i zaangażowania. Charakter muzyki wciąż się zmienia. Pierwszą kompozycję, spokojne <i>Formentera Lady</i> rozpoczyna dźwięk kontrabasu. Jest to utwór o luźnej budowie, oparty przede wszystkim na improwizowanych partiach fletu i fortepianu. Następujące później <i>Sailor's Tale</i> to dynamiczna, pełna pasji kompozycja. Melodię tworzy przesterowana gitara i saksofon oraz niesamowita perkusja. W tym utworze można usłyszeć niezwykłe solo gitarowe w wykonaniu Roberta Frippa, zdecydowanie przełamujące konwencję rockowej solówki. Następna kompozycja przynosi kolejną radykalną zmianę nastroju. Dramatyczne i zaskakujące <i>The Letters </i>to jeden z najpiękniejszych utworów King Crimson i zapewne najpiękniejsza piosenka o miłości, jaką kiedykolwiek nagrano. Pełna emocji historia zdrady i zbrodni stopniowo przeradza się w <i>Ladies Of The Road</i>, opowieść o groupies i wyrzutach sumienia utrzymaną w stylistyce The Beatles. Następnym utworem na płycie jest inspirowane muzyką poważną <i>Prelude: Song Of The Gulls.</i> Płytę zamyka jazzowa ballada <i>Islands</i>, utwór delikatny i subtelny.</div>
<div style="text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<i>Islands</i> jest albumem wywierającym niesamowite wrażenie. To manifestacja wolności artystycznej i niczym nieograniczonej kreatywności. Jest to płyta, którą można odkrywać w nieskończoność, nigdy się przy tym nie nudząc. King Crimson to zespół, który znajdował się zawsze o krok przed innymi.</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
Ocena: 8</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
</div>
Anonymousnoreply@blogger.com0