sobota, 11 października 2014

Van der Graaf Generator - Godbluff (1975)

Profesjonalny dziennikarz powinien dążyć w swoich recenzjach do jak największego obiektywizmu. Ja będę subiektywna - Godbluff to moja ulubiona płyta Van der Graaf Generator.
Jeśli miałabym określić brzmienie tego albumu jednym słowem, powiedziałabym: brutalne. Brak tu typowej dla rocka gitary prowadzącej, zamiast tego pojawiają się organy, flet i saksofon oraz perkusja, na których grają Hugh Banton, David Jackson i Guy Evans. Oprócz tego jest jeszcze Peter Hammill, który śpiewa w niezwykle emocjonalny i teatralny sposób. Jego szept w każdej chwili może bez ostrzeżenia przerodzić się w krzyk. Na Godbluff nie znajdziemy symfonicznych aranżacji ani idealnego, dopracowanego w studio brzmienia. W zamierzeniu muzyków album miał jak najlepiej oddawać atmosferę występów Van der Graaf Generator na żywo.
Po wydaniu legendarnej płyty Pawn Hearts w 1971 roku zespół bardzo intensywnie koncertował. Bezustanne podróże, ciągłe występy i brak czasu dla siebie sprawiły, że muzycy czuli się wyczerpani. Van der Graaf Generator zawiesił działalność w 1972 roku, lecz członkowie zespołu nie stracili ze sobą kontaktu. Peter Hammill zajął się karierą solową, a pozostali pojawiali się na jego płytach czy koncertach. W 1975 muzycy podjęli decyzję o powrocie Van der Graaf Generator i wydaniu nowego albumu, który miał przedstawiać nowe oblicze zespołu i muzykę zdecydowanie odbiegającą stylistycznie od tego, co nagrywali wcześniej. Tak powstał Godbluff.
Godbluff to mroczny, introwertyczny album, pełen emocji i dramatyzmu. Wyraźnie zdobią go poetyckie teksty Petera Hammilla. Płyta rozpoczyna się od znakomitego, poruszającego The Undercover Man. Na początku słyszymy cichą melorecytację Hammilla przy akompaniamencie fletu, perkusji i organów. Następuje stopniowe crescendo, a muzyka staje się coraz bardziej agresywna. Kolejnym utworem jest dynamiczne Scorched Earth zdominowane przez teatralny wokal Hammilla i organy Bantona. Jest coraz bardziej brutalnie i bezkompromisowo, muzycy dają siebie wszystko. Trzecia kompozycja, The Arrow, posiada improwizowane intro. W tym utworze największe wrażenie robią na mnie znakomite partie saksofonu. Album zamyka The Sleepwalkers - rodzaj muzycznej groteski.
Tylko 4 utwory, lecz to w zupełności wystarcza. Godbluff to album wyjątkowo spójny, wyśmienita płyta, choć z pewnością nie dla każdego. Jeśli klasyka rocka progresywnego nie jest Ci obca, ale jeszcze nie zetknąłeś się z Godbluff, zdecydowanie polecam.

Ocena: 8


2 komentarze:

  1. Na tej płycie, pierwszorzędną robotę wykonuje Evans na perkusji, napędza wszystko i łamie te rytmy prześwietnie, chyba lepiej zrobiłby to tylko Bill Bruford hehe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Evans jest świetnym perkusistą, ale z Brufordem, który jest jeszcze lepszy, Godbluff mógłby brzmieć naprawdę nieziemsko. :-)

      Usuń