sobota, 11 lipca 2015

Yes - Fragile (1971)

Kilka dni temu zmarł Chris Squire, basista Yes. Muzyk przegrał walkę z białaczką. Przypuszczam, że ta smutna wiadomość skłoniła wielu słuchaczy do ponownego sięgnięcia po nagrania legendarnej grupy.
Nigdy nie byłam fanką Yes. Przeszkadza mi pretensjonalność i infantylność tej muzyki, potężna dawka kiczu także mocno drażni. Zespołowi naprawdę sporo można zarzucić, ale... no tak, niektórych płyt Yes mimo wszystko fajnie się słucha. Byle tylko nie za często.
Moim ulubionym albumem Yes jest Fragile z 1971 roku, czyli pierwsze nagranie z Panem, Na Którego Mam Alergię (myślę oczywiście o Ricku Wakemanie...). Na tej płycie gra klasyczny skład Yes: Jon Anderson - wokal, Steve Howe - gitara, Chris Squire - gitara basowa, Bill Bruford - perkusja oraz Rick Wakeman - klawisze. Żadnemu z tych muzyków nie można odmówić umiejętności technicznych (niektórym brakuje za to dobrego smaku, ale nieważne).
Wymyślony przez Billa Bruforda tytuł płyty - Fragile, czyli Kruchy - miał się odnosić do przeczuwanej przez perkusistę nietrwałości tego składu. Zresztą nazwa kolejnego albumu, Close To The Edge - Blisko Krawędzi - także mówi o wizji przyszłego rozpadu grupy. Fragile jest pierwszą płytą zespołu z okładką zaprojektowaną przez Rogera Deana, chociaż nie pojawia się na niej jeszcze słynne logo Yes.
Album rozpoczyna się od prawdziwego hitu - Roundabout. Drugi utwór, Cans and Brahms, czyli fragment czwartej symfonii Brahmsa w aranżacji Ricka Wakemana, zawsze przewijam. Następnie pojawia się We Have Heaven Andersona i znakomita kompozycja South Side Of The Sky. Bardzo lubię ten utwór. Five Per Cent For Nothing Bruforda, to tylko pomysłowy przerywnik, po którym następuje Long Distance Runaround. The Fish (Schindleria Praematurus) to utwór napisany przez niedawno zmarłego Chrisa Squire'a. Mood For A Day to uroczy popis na gitarę, w którym Steve Howe pokazuje prawdziwą klasę. W ten sposób dochodzimy do ostatniego utworu, słynnego Heart Of The Sunrise. Ta kompozycja nie porusza mnie już aż tak, jak kiedyś, jednak sentyment pozostaje. Niektóre edycje Fragile zawierają jeszcze świetny cover piosenki Paula Simona America. Według mnie, Yes zagrali ten utwór lepiej od oryginału.
Fragile to naprawdę dobra płyta. Nie jest to tylko rozgrzewka przed Close To The Edge. Każdy fan rocka progresywnego powinien zapoznać się z Fragile, nawet, jeśli na co dzień preferuje Magmę. To prawdziwa klasyka.

Ocena: 7

1 komentarz:

  1. Zgadzam się ze wszystkimi zarzutami wobec Yes. Chociaż osobiście mam alergię na innego członka grupy - Jona Andersona. Uszy mi więdną od jego śpiewu ;) A akurat Wakeman wcale nie chciał grać w takim pompatycznym stylu, nie podobało mu się, że pozostali muzycy ciągnęli w taki styl i właśnie dlatego opuścił ten zespół. Już podczas nagrywania "Tales from Topographic Oceans" (będącym zresztą zbiorem wszystkiego, co najgorsze w rocku progresywnym). chętniej spędzał czas z nagrywającymi obok muzykami Black Sabbath. Nawet zagrał w jednym z ich utworów, "Sabra Cadabra". Jego partii z tej kompozycji na pewno nie można nazwać pretensjonalną ;)

    Owszem, "Fragile" czy "Relayer" to bardzo dobre albumy, ale nie wracam do nich ze względu na partie wokalne. Za najlepszy album Yes uważam natomiast... "Fish Out of Water", czyli solowy album Chrisa Squire'a. Są na nim zawarte wszystkie elementy stylu Yes, ale zaprezentowane w mniej pretensjonalnej formie. Wokalnie też jest bardzo podobnie, ale nie tak irytująco.

    OdpowiedzUsuń