piątek, 3 lipca 2015

Plaga Latarników, Lunatycy i Martwa Natura, czyli o moich ulubionych albumach Van der Graaf Generator słów kilka

Chciałam napisać tekst, który nie byłby po prostu kolejną recenzją, lecz czymś bardziej osobistym. Dlatego dzisiaj podzielę się  refleksjami na temat moich ulubionych płyt Van der Graaf Generator. Być może piszę o tym zespole zbyt często, lecz po prostu bardzo go lubię. Moja przygoda z VdGG rozpoczęła się zaledwie około roku, być może dwóch lat temu (jestem początkującym słuchaczem i wcale tego nie ukrywam!), od tamtego czasu uważam ten zespół za jedną z najbardziej wyrazistych i inspirujących grup rockowych. Mój pierwszy kontakt z muzyką Van der Graaf Generator stanowił Godbluff. Na blogu zamieszczałam już pełną recenzję tego krążka, możecie ją przeczytać tutaj. Muszę przyznać, że Godbluff zrobił na mnie ogromne wrażenie już od pierwszego przesłuchania. Niezwykła energia tej muzyki, wysoki poziom techniczny wykonawców oraz charakterystyczny głos Petera Hammilla, który jednych zachwyca, a innych irytuje... Tak, Godbluff naprawdę mnie zafascynował. Wciąż z przyjemnością wracam do tej płyty. Zajmuje ona wyjątkowe miejsce w dyskografii zespołu - i słusznie. Na uwagę zasługuje także wydany w 1976 roku album Still Life. Jest to absolutnie fantastyczne nagranie. Pod wieloma względami podobne do Godbluff, lecz o trochę innej atmosferze: bardziej introwertycznej i mrocznej. Tej płyty Generatorów słucham zdecydowanie najczęściej. Album podoba mi się w całości, w końcu są na nim zawarte tak wspaniałe kompozycje jak Pilgrims czy La Rossa, lecz absolutnym numerem jeden pozostaje utwór Childlike Faith In Childhood's End. Still Life to  naprawdę dobry album. Jednak kiedy pisze się o płytach Van der Graaf Generator, nie sposób nie wspomnieć o tej najważniejszej, a dla wielu słuchaczy najlepszej - Pawn Hearts. To prawdziwa legenda. Album niepowtarzalny, wyjątkowy i po prostu genialny. Pisanie o takich klasykach to prawdziwe wyzwanie, ponieważ nic nowego nie da się na ich temat powiedzieć. Ci, którzy znają Pawn Hearts, dobrze wiedzą co mam na myśli. Pozostałym żaden opis nie zastąpi doświadczenia. To nie jest prosta muzyka. Trzeba poświęcić sporo czasu, by
zrozumieć i docenić ten album. Wszechobecne dysonanse  mogą czynić go trudnym w odbiorze. Początkowo, moje relacje z Pawn Hearts były dosyć chłodne. Przyznaję, że długo nie mogłam pojąć fenomenu tej płyty. Jednak zadziałał pewien magnetyzm - choć wciąż nie wiedziałam, czy ten album w ogóle mi się podoba, często do niego wracałam. W pewnym momencie wiedziałam już, że (przepraszam za ten patos) nie mogę bez tej płyty żyć. Zrobiło się zbyt patetycznie, więc dalej o emocjonalnym stosunku do tej płyty nie będę już mówić, zresztą nie warto. Tak więc Godbluff, Still Life i Pawn Hearts umieszczam na podium, jednak bez wskazywania konkretnej kolejności, ponieważ nie potrafiłabym jednoznacznie wskazać  tej najlepszej płyty Van der Graaf Generator. Wybór tych nagrań nie jest wcale radykalny -  jestem pewna, że wielu melomanów by się ze mną zgodziło. Jednak nie zależy mi na tym, by wzbudzać kontrowersje. Chciałabym jeszcze tylko przyznać jedno "wyróżnienie". Chodzi mianowicie o wydany w 1970 roku album H to He, Who Am The Only One. Nikogo już chyba nie zdziwię twierdząc, że bardzo lubię tę płytę. Są na niej zamieszczone fantastyczne utwory, wzruszający House With No Door czy The Emperor In His War Room, ze świetną solówką, będącą efektem gościnnego udziału gitarzysty King Crimson Roberta Frippa.

Podobał Wam się mój free-style? Jeśli tak, to o czym jeszcze chcielibyście poczytać? Wszelkie sugestie będą mile widziane. Ten tekst to forma eksperymentu, nigdy wcześniej nie pisałam w ten sposób o muzyce. Chyba warto spróbować. :-)

2 komentarze:

  1. Warto bo fajnie się czyta, sam też chciałbym coś podobnego stworzyć:P Napisz coś o Hammillu solo? A co do VDGG to moją ulubioną płytą jest Still Life, ale najlepszej też nie byłbym chyba w stanie wskazać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fani VDGG z reguły dzielą się na takich co wolą czasy first-reunion (Godbluff / Still life) i takich co przedkładają nad nie wcześniejsze płyty (jak ja). Niemniej jest to przegenialny zespół, tak nowatorski i wytyczający ścieżki swojej epoki, że nic dziwnego że najbardziej uznani wskazują Hammilla/VDGG jako źródło inspiracji.. Oczywiście to VDGG są najwięksi.

    OdpowiedzUsuń