poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Pink Floyd - The Endless River (2014)

Pink Floyd to zespół amatorski, z czego zdaje sobie sprawę chyba każdy miłośnik muzyki rockowej. Jednak dzięki niezwykłej pomysłowości, wrażliwości, precyzji nagrań i niespotykanym wcześniej efektom multimedialnym, czyniącym z koncertów grupy wyjątkowe spektakle, a przede wszystkim dzięki wydawaniu naprawdę dobrych płyt, grupa zyskała sympatię słuchaczy i oddane grono fanów. Pink Floyd zawdzięcza swoją legendę pięknej, choć prostej muzyce o charakterystycznym, łatwo rozpoznawalnym brzmieniu.
Niestety, wydany po dwudziestoletnim milczeniu album The Endless River rozczarowuje. To nie jest poziom Pink Floyd. Płyta nie jest zła, lecz po prostu przeciętna. Floydzi po raz kolejny udowadniają, że czasy świetności mają już za sobą. Ale czy po The Endless River można było spodziewać się więcej? Według mnie ostatnim dobrym albumem Pink Floyd jest The Final Cut, natomiast ostatnim naprawdę wybitnym - The Wall. W takim razie od 1979 roku zespół nie nagrał niczego ciekawego. Oczywiście płyty Momentary Lapse Of Reason i Division Bell odniosły olbrzymi sukces komercyjny, lecz ich wartość artystyczna jest raczej wątpliwa. Większość słuchaczy i fanów Pink Floyd pogodziła się jednak z faktem, że utworem zamykającym dyskografię zespołu będzie monumentalne High Hopes. Tymczasem David Gilmour postanowił wydać pod szyldem Pink Floyd jeszcze jedną płytę, a miejsce tej ostatniej piosenki zajęło... mdłe Louder Than Words.
O tym, że The Endless River nie dorównuje najważniejszym osiągnięciom zespołu, z legendarnymi Dark Side Of The Moon, Wish You Were Here czy Animals na czele, przekonuje nas już kiczowata okładka. Wątpię, czy śmierć Storma Thorgesona, przyjaciela i autora słynnych floydowych okładek, może w jakiś sposób uzasadnić wybór tak kiepskiej grafiki. Zawartość płyty jest niewiele lepsza. Instrumentalne miniatury łączą ambientowe pasaże z typowo floydowymi partiami gitary. Nie dzieje się tutaj nic zaskakującego. Niektóre tematy są oczywiście dosyć ładne, lecz nigdy nie zachwycające, a większość po prostu nudzi. Słuchaniu tego albumu towarzyszy uporczywe wrażenie, że te zagrywki słyszało się już wcześniej.
Po potężnej dawce zbyt przewidywalnych utworów instrumentalnych przychodzi pora na Louder Than Words. Piosenka jest przesłodzona aż do przesady, za to zdecydowanie brakuje jej uroku dawnych ballad Pink Floyd.
W zamyśle twórców The Endless River miało stanowić hołd dla Ricka Wrighta, nieżyjącego już klawiszowca grupy, całość została oparta na jego archiwalnych nagraniach niewykorzystanych na Division Bell. Wright nie był wirtuozem, ale to właśnie jego niepowtarzalny styl gry tworzył brzmienie Pink Floyd. Według mnie, wspominając tego ciekawego muzyka lepiej jest jednak sięgnąć po jego intrygujący solowy album Broken China... lub kolejny raz wrócić do przepięknego The Great Gig In The Sky z udziałem Clare Torry.

Ocena: 4

2 komentarze:

  1. Nie zgadzam się z Twoim zdaniem, jakoby ostatnim dobrym albumem Pink Floyd miałby być The Final Cut. W mojej opini jest to wydawnictwo bardzo mizerne i o ile Momentary Laps of Reason może nie jest od niego lepsze o tyle The Division Bell bije je na głowę pod każdym względem. Co do samego The Endless River mam podobne uczucia oscylujące w okolicach srogiego rozczarowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię i obserwowanie mojego bloga. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. =) Jeśli chodzi o The Endless River... W gruncie rzeczy nie wiem, po co oni to w ogóle wydawali, przecież pieniądze już mają. Natomiast do The Final Cut mam duży sentyment, zawsze podobała mi się emocjonalność tej płyty. Z tym, że uznaję ją bardziej za solowy album Watersa.

      Usuń